Nazwa forum

Opis forum


#1 2007-12-12 19:58:03

naru

hokage

Zarejestrowany: 2007-12-01
Posty: 14
Punktów :   

harry potter 7

ROZDZIAŁ PIERWSZY
________________________________________
TRIUMF CZARNEGO PANA

Dwóch mężczyzn pojawiło się znikąd. Dzieliło ich zaledwie kilka jardów. Przez sekundę stali bez ruchu na wąskiej, kamiennej alejce, z różdżkami wymierzonymi w siebie nawzajem. Gdy się rozpoznali, schowali różdżki za pazuchy i zaczęli iść w tym samym kierunku.
- Jakieś wieści? - zapytał wyższy z nich.
- Najlepsze - odparł Severus Snape.
Ścieżka porośnięta była z lewej strony przez niskie krzaki dzikich jeżyn, a z prawej przez wysoki i równo ścięty żywopłot. Kiedy mężczyźni szli, ich długie peleryny powiewały za nimi.
- Wydawało mi się, że jestem spóźniony - powiedział Yaxley.
Gdy gałęzie drzew przecinały strumienie światła księżycowego toporne rysy jego twarzy pojawiały się i znikały w polu widzenia.
- To było trochę trudniejsze niż się spodziewałem. Ale mam nadzieję, że będzie usatysfakcjonowany.
- Mówisz, jakbyś był pewny, że zostaniesz dobrze przyjęty.
Snape skinął głową, ale nie wnikał w szczegóły. Skręcili w prawo, w szeroką ulicę, która wyprowadziła ich z zaułka. Żywopłot wskazywał drogę do zamkniętych, żelaznych wrót. Żaden z nich się nie zatrzymał: w milczeniu obaj unieśli ręce w sposób przypominający salutowanie i poszli dalej tak, jakby ciemny metal był tylko dymem.
Cisowy żywopłot stłumił dźwięk ich kroków. Z prawej strony dobiegł ich szelest. Yaxley uniósł ponownie różdżkę i wycelował ją w coś znajdującego się nad głową swojego towarzysza, ale źródłem dźwięku okazał się być biały, majestatycznie przechadzający się po żywopłocie paw.
- Lucjuszowi zawsze dobrze się powodziło, pawie... - Yaxley parsknął, ponownie chowając różdżkę pod płaszcz.
Przepiękny dwór wyłonił się z mroku w miejscu, w którym kończyła się ścieżka. W diamentowych oknach na parterze migotały światła. Gdzieś w ciemnym ogrodzie, pośród żywopłotu, woda tryskała w fontannie. Żwir chrzęścił pod ich stopami, gdy zbliżali się do frontowych drzwi, które otworzyły się przed nimi, chociaż najwyraźniej nikogo za nimi nie było.
Przedpokój był ogromny, słabo oświetlony, wystawnie udekorowany ze wspaniałym dywanem, pokrywającym większą część kamiennej podłogi. Oczy portretów na ścianach śledziły kroki Snape'a i Yaxleya. Dwoje mężczyzn zatrzymało się przed drewnianymi drzwiami prowadzącymi do następnego pomieszczenia. Snape wahał się przez moment, nie dłuższy jednak niż jedno uderzenie serca, by następnie przekręcić wykonaną z brązu gałkę.
Pokój pełen był milczących ludzi, siedzących przy zdobionym stole. Zwykłe umeblowanie tego pomieszczenia zostało zepchnięte pod ściany. Światło pochodziło z kominka, nad którym zawieszone było pozłacane lustro. Snape i Yaxley stali przez chwilę w progu. Kiedy ich oczy przywykły do światła, zobaczyli najdziwniejszy element wystroju. Postać nieprzytomnego człowieka obracała się powoli nad stołem, jakby ktoś pociągał ją za niewidzialne sznurki, odbijała się w lustrze i w wypolerowanej powierzchni stołu. Żadna z siedzących na krzesłach osób nie spoglądała na nią, robił to jedynie blady młodzieniec siedzący prawie pod tą postacią.
Wydawało się, że chłopak nie był w stanie powstrzymać się od ciągłego kierowania wzroku ku górze.
- Yaxley, Snape - rozległ się wysoki, czysty głos u szczytu stołu - Bardzo niewiele brakowało, żebyście się spóźnili.
Osoba, która wypowiedziała te słowa, siedziała dokładnie na wprost kominka, dlatego nowo przybyli z trudem mogli dostrzec coś więcej, niż tylko kształt jej sylwetki. Kiedy podeszli bliżej, zobaczyli pozbawioną włosów twarz, podobną do łba węża, ze szparkami zamiast nosa i błyszczącymi, czerwonymi oczyma o pionowych źrenicach. Jej skóra była tak blada, że wydawała się emitować perłowe światło.
- Severusie, tutaj - powiedział Voldemort, wskazując krzesło po swojej prawej stronie - Yaxley, obok Dołohowa.
Mężczyźni zajęli wyznaczone miejsca. Większość oczu skierowana była na Snape'a i to do niego Voldemort zwrócił się najpierw.
- Zatem?
- Mój panie, Zakon Feniksa zamierza przenieść Harry'ego Pottera z miejsca jego aktualnego pobytu w sobotę o zmroku.
Zainteresowanie przy stole wyraźnie wzrosło. Niektórzy zesztywnieli, inni poruszyli się nerwowo. Wszyscy wpatrzyli się w Snape`a i Voldemorta.
- W sobotę... o zmroku - powtórzył Voldemort. Jego czerwone oczy skupiły się na czarnych oczach Snape'a tak intensywnie, że niektórzy odwrócili wzrok bojąc się, że wściekłe spojrzenie obróci ich w popiół. Jednakże Snape patrzył na twarz Voldemorta tak spokojnie, że po chwili lub dwóch, jego pozbawione warg usta wykrzywiły się w czymś na kształt uśmiechu.
- Dobrze. Bardzo dobrze. A ta wiadomość pochodzi...
- Ze źródła o którym rozmawialiśmy - powiedział Snape. - Mój Panie.
Yaxley pochylił się by spojrzeć na Voldemorta i Snape'a. Wszystkie twarze zwróciły się w jego kierunku.
- Mój Panie, słyszałem, że jest inaczej - Yaxley urwał, ale gdy Voldemort nie odezwał się, kontynuował. - Dawlish, który jest aurorem, wygadał się, że Potter nie zostanie przeniesiony przed trzydziestym, w noc przed jego siedemnastymi urodzinami.
Snape uśmiechnął się.
- Ze swojego źródła wiem, że planowano zostawić fałszywy trop. To musi być właśnie ta zmyłka . Nie ma wątpliwości, że na Dawlisha rzucono zaklęcie Confundus. To nie byłby pierwszy raz, od dawna go o to podejrzewaliśmy.
- Zapewniam cię, mój Panie, że Dawlish wiedział, co mówi - rzekł Yaxley.
- Jeżeli był pod wpływem zaklęcia Confundus, to nic dziwnego, że odniosłeś takie wrażenie – odparł Snape. - Zapewniam cię, Yaxley’u, że Biuro Aurorów nie będzie zajmować się ochroną Harry'ego Pottera. Zakon wierzy, że przeprowadziliśmy infiltrację w Ministerstwie.
- Czyli Zakon w jednym ma rację, prawda? - wtrącił przysadzisty mężczyzna siedzący niedaleko Yaxleya.
Śmierciożercy zachichotali.
Voldemort nie śmiał się. Jego wzrok powędrował ku górze, w stronę obracającego się ciała i wydawało się, że popadł w zamyślenie.
- Mój Panie, - kontynuował Yaxley. - Dawlish uważa, że cały oddział aurorów zostanie użyty do
przeniesienia chłopca.
Voldemort podniósł białą dłoń i Yaxley natychmiast zamilkł patrząc z urazą jak Czarny Pan odwraca się w kierunku Snape'a.
- Gdzie następnie zamierzają go ukryć?
- W domu jednego z członków Zakonu - wyjaśnił Snape. - Mój informator uważa, że miejsce otrzymało najlepszą ochronę na jaką stać połączone siły Zakonu i Ministerstwa. Myślę, że szanse na zabranie go stamtąd są znikome, mój Panie. Chyba, że Ministerstwo zostanie rozwiązane przed sobotą, co dałoby nam szansę na odkrycie i odczynienie wystarczającej ilości zaklęć, żeby móc przedrzeć się przez pozostałe.
- Zatem jak, Yaxleyu? - zawołał Voldemort. Płomienie odbijały się dziwnie w jego czerwonych oczach. - Czy Ministerstwo zostanie rozwiązane do soboty?
Po raz kolejny wszystkie oczy skupiły się na Yaxleyu, który tylko wzruszył ramionami.
- Mój Panie, mam dobre wieści na ten temat. Udało mi się, z trudem i przy dużym wysiłku, rzucić klątwę Imperius na Piusa Thicknesse.
Wiele osób siedzących blisko Yaxleya było pod wrażeniem. Jego sąsiad, Dołohow, człowiek o podłużnej i wykrzywionej twarzy, poklepał go po plecach.
- To dopiero początek - oznajmił Voldemort. - Ale Thicknesse to tylko jeden człowiek. Scrimgeour musi być otoczony naszymi ludźmi zanim wkroczę do gry. Jedna nieudana próba zamachu na życie ministra sprawi, że wrócimy do punktu wyjścia.
- Tak jest, mój Panie, to prawda. Ale sam dobrze wiesz, że Thicknesse, jako szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, jest w stałym kontakcie nie tylko z ministrem, ale także z szefami wszystkich innych Departamentów. Wydaje mi się, że mając pod kontrolą tak wysokiego urzędnika, będzie nam łatwiej zawładnąć innymi, którzy wspólnie będą pracować nad obaleniem Scrimgeoura.
- O ile nasz przyjaciel Thicknesse nie zostanie odkryty zanim zwerbuje całą resztę - rzekł Voldemort. – W każdym razie, to mało prawdopodobne, że przejmę władzę w Ministerstwie przed sobotą. Jeżeli nie możemy złapać chłopca w jego kryjówce, oznacza to, że musimy to zrobić gdy będzie się przemieszczał.
- Tym razem mamy przewagę, mój Panie - oznajmił Yaxley, którego celem najwyraźniej było zyskanie aprobaty.
- W Departamencie Transportu Magicznego mamy osadzonych kilku naszych ludzi. Jeżeli Potter teleportuje się lub skorzysta z Sieci Fiuu, będziemy o tym poinformowani.
- Nie zrobi tego - przerwał Snape. - Zakon unika wszelkich form transportu kontrolowanych przez Ministerstwo. Nie ufają nikomu.
- Tym lepiej - powiedział Voldemort. - Będzie musiał poruszać się w otwartej przestrzeni. Łatwiej będzie go złapać.
Voldemort po raz kolejny spojrzał na obracające się ciało, po czym kontynuował:
- Chłopakiem zajmę się osobiście. W sprawie Harry'ego Pottera popełniono zbyt wiele błędów. Ja również wielokrotnie postępowałem nieprawidłowo w stosunku do niego. Życie Pottera jest w większym stopniu zasługą moich pomyłek,niż jego zwycięstw.
Zgromadzeni przy stole obserwowali Voldemorta z zaniepokojeniem. Każdy z nich bał się, iż może zostać obwiniony o to, że Harry Potter wciąż żyje. Voldemort jednak zdawał się mówić bardziej do siebie niż do któregoś z nich, przy czym ciągle zwracał się do nieprzytomnego ciała unoszącego się nad stołem.
- Byłem nieostrożny i dlatego większość moich planów pokrzyżowano zupełnie przypadkowo. Ale teraz jestem już mądrzejszy. Rozumiem rzeczy, których wcześniej nie pojmowałem. To ja muszę być osobą, która zabije Pottera. Muszę być jego mordercą.
W tym momencie, jakby w odpowiedzi na te okrutne słowa, rozległ się jęk, a potem przerażający płacz pełen rozpaczy i bólu. Wiele osób zgromadzonych przy stole spojrzało w dół zupełnie zaskoczonych dźwiękiem, który zdawał się dobiegać spod ich stóp.
- Glizdogonie - powiedział Voldemort wciąż tym samym, opanowanym tonem, nie odwracając wzroku od unoszącego się ciała. - Czyż nie mówiłem ci, byś uciszył więźnia?
- T-tak, mój Panie - wysapał mały człowieczek w połowie drogi pod stół, siedzący tak nisko na swoim krześle, że wydawało się ono być puste. Teraz zsunął się na podłogę i podreptał w stronę wyjścia z pokoju, nie pozostawiając po sobie nic, poza osobliwym błyskiem srebra.
- Jak mówiłem - ciągnął Voldemort, znów spoglądając na spięte twarze swoich towarzyszy - teraz jestem mądrzejszy. Na przykład, będę potrzebował różdżki jednego z was, zanim wyruszę zabić Pottera.
Twarze wokół niego wyrażały zaskoczenie - to zupełnie tak, jakby chciał pożyczyć jedno z ich ramion.
- Żadnych chętnych? - zapytał Voldemort - Spójrzmy... Lucjuszu, nie widzę powodów, dla których miałbyś potrzebować różdżki.
Lucjusz Malfoy spojrzał na niego. Jego skóra wydawała się być żółtawa w blasku ognia, a jego oczy były zapadnięte i zamglone. Gdy przemówił, jego głos był ochrypły.
- Mój panie?
- Twoja różdżka, Lucjuszu. Rekwiruję twoją różdżkę.
- Ja...
Malfoy kątem oka spojrzał na swoją żonę. Ta wpatrywała się przed siebie, była prawie tak samo blada jak jej mąż. Długie blond włosy spływały jej na plecy, ale pod stołem jej smukłe palce zaciskały się na nadgarstku Malfoya. Pod wpływem jej dotyku, Lucjusz wyjął różdżkę spod szaty i podał ją Voldemortowi, który przyjrzał się jej dokładnie.
- Co to jest? - Wiąz, mój Panie - wyszeptał Malfoy.- A rdzeń?
- Serce, serce smoka.
- Dobrze - powiedział Voldemort. Wyciągnął własną różdżkę i porównał długość. Lucjusz Malfoy mimowolnie wykonał ruch - przez ułamek sekundy oczekiwał, że Voldemort odda mu w zamian swoją różdżkę. Nie umknęło to uwadze Czarnego Pana, którego oczy rozszerzyły się złośliwie.
- Dać ci moją różdżkę, Lucjuszu? Moją różdżkę?
Kilka osób zachichotało.
- Dałem ci wolność, Lucjuszu. Nie wystarczy ci to? Ale zauważyłem, że ty i twoja rodzina nie
wyglądacie na szczęśliwych. Czyżby moja obecność w czymś wam zawadzała?
- N-nie, mój Panie!
- Coż za brednie, Lucjuszu...
Łagodny głos rozbrzmiewał nawet wtedy, gdy okrutne usta przestały już się poruszać. Jeden lub dwóch czarodziejów z trudem powstrzymało się przed okazaniem strachu, gdy syk wzmagał się - było słychać, że coś ciężkiego pełznie po podłodze.
Ogromny wąż powoli wspinał się na krzesło Voldemorta. Wyłaniał się zupełnie tak, jakby nie miał końca, by wreszcie spocząć na ramionach Voldemorta. Gad był grubości uda dorosłego mężczyzny. Źrenice jego oczu były pionowe. Voldemort machinalnie pogładził stworzenie swoimi długimi palcami, wciąż nie odrywając wzroku od Lucjusza Malfoya.
- Dlaczego Malfoyowie są tak nieszczęśliwi w swoim dostatku? Czyż nie marzyli o tym, że pewnego dnia powrócę i zdobędę władzę?
- Oczywiście, mój Panie - zapewnił Lucjusz Malfoy. Jego dłoń drżała, gdy strząsał kropelkę potu znad górnej wargi - Pragnęliśmy tego, o tak.
Po lewej stronie Malfoya, jego żona przytaknęła w jakiś dziwny, sztywny sposób. Jej oczy unikały spoglądania na Voldemorta i węża. Po prawicy Lucjusza jego syn, Draco, który do tej pory wpatrywał się w bezwładne ciało, rzucił krótkie spojrzenie na Voldemorta, unikając jednocześnie kontaktu wzrokowego z nim.
- Mój Panie - zaczęła kobieta siedząca w połowie stołu, próbując opanować emocje. - To zaszczyć gościć cię tutaj, w naszym rodzinnym domu. Nie moglibyśmy liczyć na większą łaskę.
Siedziała obok swojej siostry. Wyglądała zupełnie inaczej niż Narcyza Malfoy. Miała ciemne włosy, ciężkie powieki, a jej twarz wyrażała cierpienie. Gdy żona Lucjusza siedziała sztywno i niewzruszenie, Bellatrix wychylała się w kierunku Voldemorta nie znając słów, które mogłyby oddać jej potrzebę bliskości z nim.
- Nie moglibyście liczyć na większą łaskę... - powtórzył Voldemort. Jego głowa przechyliła się w stronę Bellatrix. - Dla ciebie Bellatrix to coś wielkiego, prawda?
Jej twarz nabrała kolorów, a oczy napełniły się łzami wzruszenia.
- Mój Pan wie, że mówię tylko prawdę.
- Nie moglibyście liczyć na większą łaskę... Nawet w porównaniu ze szczęśliwym wydarzeniem, jakie miało miejsce w waszej rodzinie w tym tygodniu.
Wlepiła w niego wzrok, ewidentnie zmieszana.
- Nie wiem, co masz na myśli, mój Panie...
- Mówię o twojej siostrzenicy, Bellatrix. Twojej, Lucjuszu i Narcyzo, również. Poślubiła właśnie wilkołaka, Remusa Lupina. Pewnie rozpiera was duma z tego powodu.
Śmierciożercy wybuchli gromkim śmiechem. Wielu pochyliło się by wymienić znaczące spojrzenia, inni uderzali pięściami w stół. Wielki wąż, niezadowolony z zamieszania, otworzył pysk i zasyczał wściekle, lecz Śmierciożercy byli tak uradowani poniżeniem Malfoyów i Bellatrix, że tego nie usłyszeli. Twarz Bellatrix, przed chwilą jaśniejąca radością, teraz poczerwieniała i wykrzywiła się w obrzydliwym grymasie.
- Ona nie jest naszą siostrzenicą, mój Panie - załkała pośród ogólnego rozbawienia. - My... Naryza i ja... Wyrzekłyśmy się naszej siostry, gdy wyszła za mugola. Ten bachor, ani jakakolwiek bestia którą poślubi, nie ma z nami nic wspólnego.
- A ty, co masz do powiedzenia, Draco? - zapytał Voldemort. Mimo że jego głos był spokojny, można było usłyszeć w nim drwinę. - Będziesz niańczył szczeniaki?
Śmiech stawał się coraz głośniejszy. Draco Malfoy z przerażeniem spojrzał na ojca wpatrującego się we własne kolano, a następnie napotkał wzrok matki. Ta prawie niezauważalnie potrząsnęła głową i kontynuowała bezmyślne wpatrywanie się w ścianę.
- Wystarczy - powiedział Voldemort, gładząc rozwścieczonego węża. - Wystarczy.
W jednej chwili śmiech ucichł.
- Wiele najstarszych rodów jest trawionych chorobą, jaką jest upływ czasu - kontynuował gdy Bellatrix spojrzała na niego błagalnie. - Musicie przycinać chore gałęzie, żeby utrzymać drzewo w dobrym stanie. Usunąć te części, które zagrażają zdrowiu całej reszty.
- Tak jest, mój Panie - wyszeptała Bellatrix. W jej oczach błyszczały łzy radości. - Gdy tylko nadarzy się okazja.
- Będziesz ją miała - odparł Voldemort. - Tak w swojej rodzinie jak i na całym świecie. Będziemy usuwali raka, który nas wyniszcza, aż całkowicie oczyścimy naszą krew.
Czarny Pan wycelował różdżkę Malfoya w zawieszoną w powietrzu postać dając jej malutkiego prztyczka. Człowiek odzyskał przytomność, jęknął i rozpoczął beznadziejną walkę z niewidzialnymi więzami.
- Rozpoznajesz naszego gościa, Severusie? - zapytał Voldemort.
Snape spojrzał na twarz wiszącego do góry nogami człowieka. Wszyscy Śmierciożercy zaczęli
obserwować więźnia tak, jakby dostali pozwolenie na okazywanie zaciekawienia.
- Severusie, pomóż mi! - zawołała kobieta przerażonym, łamiącym się głosem.
- O, tak... - przytaknął Snape w czasie gdy kobieta zaczęła powoli odwracać się od niego.
- A ty, Draco? - zainteresował się Czarny Pan gładząc węża nieuzbrojoną ręką. Draco skinął głową. Gdy kobieta znów była przytomna, czuł, że nie może na nią dłużej patrzeć.
- Ale nie uczęszczałbyś na jej zajęcia - rzekł Voldemort. - Dla tych z was, którzy jeszcze nie wiedzą: zebraliśmy się tu z powodu Charity Burbage, do niedawna nauczycielki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Słychać było ciche głosy wyrażające zrozumienie.
- Tak... Profesot Burbage uczyła młodych czarodziejów i czarownice o mugolach... O tym, że oni wcale się od nas nie różnią.
Jeden ze Śmierciożerców splunął na podłogę. Charity Burbage znów odwróciła się w stronę Snape'a.
- Severusie... Proszę... Błagam...
- Cisza. - rozkazał Voldemort i uciszył Charity jednym machnięciem różdżki Lucjusza.
– Profesor Burbage wyraźnie nie wystarczyło zatruwanie umysłów młodych czarodziejów. W zeszłym tygodniu napisała ona do Proroka Codziennego wspaniały list broniący szlam. Czarodzieje, jak mówi, muszą zaakceptować tych, którzy kradną ich magię i wiedzę. Uznała ona za najważniejszy cel przyszłego społeczeństwa zmniejszenie ilości czarodziejów czystej krwi. Chciałaby zmusić wszystkich nas do związków z mugolami lub, nie uwłaczając, wilkołakami.
Żaden ze Śmierciożerców się nie roześmiał. Złości w głosie Voldemorta nie można było pomylić z niczym innym. Charity Burbage została po raz trzeci odwrócona w kierunku Snape`a. Łzy spływały jej na włosy. Snape spojrzał na nią beznamiętnie, gdy ta zaczęła się od niego odwracać.
- Avada Kedavra.
Błysk zielonego światła wypełnił wszystkie kąty pokoju. Charity upadła. Dźwięk uderzenia o stół odbił się echem. Kilku Śmierciożerców odchyliło się na swoich krzesłach. Draco upadł na podłogę.
- Podano do stołu, Nagini - powiedział miękko Voldemort. Wielki wąż ześlizgnął się z jego ramion na wypolerowane drewno.

Offline

 

#2 2007-12-12 19:58:32

naru

hokage

Zarejestrowany: 2007-12-01
Posty: 14
Punktów :   

Re: harry potter 7

ROZDZIAŁ DRUGI
________________________________________
KU PAMIĘCI

Harry krwawił. Trzymając prawą dłoń w drugiej i klnąc pod nosem, naparł ramieniem na drzwi sypialni.
Dał się słyszeć odgłos kruszonej porcelany. Nadepnął na leżącą na podłodze pod drzwiami filiżankę z zimną herbatą.
- Co do...?
Rozejrzał się, ale półpiętro domu przy Privet Drive 4 było puste. Najprawdopodobniej filiżanka herbaty była genialnym pomysłem Dudleya na pułapkę. Trzymając krwawiącą dłoń w powietrzu, Harry zebrał kawałki filiżanki, wrzucił je do kosza stojącego za drzwiami od pokoju i powlókł się do łazienki żeby włożyć palec pod kran.
To głupie, bezcelowe, irytujące i niewiarygodne że jeszcze przez cztery dni nie wolno mu było używać magii. Mimo to musiał przyznać, że nie poradziłby sobie z wyleczeniem skaleczonej dłoni. Nigdy nie nauczył się zasklepiania ran i teraz musiał przyznać, że jest to zdecydowany brak w jego edukacji.
Obiecał sobie w duchu, że zapyta o to Hermionę przy najbliższej okazji. Tymczasem urwał długi pasek papieru toaletowego, żeby zetrzeć tak dużo rozlanej herbaty, jak to tylko możliwe zanim wróci do sypialni i zatrzaśnie drzwi za sobą.
Harry spędził cały dzień na opróżnianiu swojego kufra po raz pierwszy, odkąd sześć lat wcześniej spakował go przed wyjazdem do Hogwartu.
Przed rozpoczęciem każdego następnego roku nauki tylko zbierał wierzchnie trzy ćwiartki zawartości i zastępował innymi, pozostawiając warstwę śmieci na dole. Stare pióra, oczy chrząszczy, pozbawione pary za małe skarpetki. Kilka minut wcześniej Harry włożył rękę do kufra i poczuł przeszywający ból serdecznego palca prawej dłoni, a gdy ją wyciągnął zobaczył krwawiącą ranę. Teraz postępował ostrożniej. Klęcząc przy kufrze, grzebał w jego zawartości. Udało mu się znaleźć stare plakietki z napisem „Kibicuj CEDRIKOWI DIGGORY'EMU” zmieniającym się na „PORTER CUCHNIE”, zniszczony Fałszoskop i złoty medalion z wiadomością od R.A.B. W końcu wygrzebał przedmiot, którym się zranił. Od razu go rozpoznał.Był to dwucalowy odłamek zaczarowanego lustra, które otrzymał od swego nieżyjącego ojca chrzestnego, Syriusza. Harry odłożył kawałek szkła odnaleźć spróbował odnaleźć resztę, lecz została ona pokruszona tak, że przypominała świecący pył.
Harry usiadł i obejrzał odłamek, którym się skaleczył, ale nie zobaczył nic poza odbiciem własnego oka. Potem odłożył go na egzemplarz najnowszego, nieprzeczytanego jeszcze wydania Proroka Codziennego. Chciał powstrzymać nagły przypływ smutku, tęsknoty, złych wspomnień i poczucia samotności wywołany przez odnalezienie resztek lusterka, wyrzucając z kufra wszystko, co się w nim znajdowało. Następną godzinę zajęło mu opróżnienie kufra, wyrzucenie tego, co niepotrzebne i wybranie tego, co przyda się później. Odrzucił w kąt szkolne szaty, kociołek, zwoje pergaminu, pióra i większość książek.
Przez chwilę zastanawiał się, co z tymi rzeczami zrobią Dursleyowie, ale szybko doszedł do wniosku, że spalą je z dala od domu jakby były one dowodami jakiejś strasznej zbrodni. Do starego plecaka spakował mugolskie ubranie, pelerynę-niewidkę, zestaw do warzenia eliksirów, niektóre książki, album ze zdjęciami od Hagrida, stosik listów i różdżkę.
Do przedniej kieszeni spodni schował Mapę Huncwotów i medalion z listem od R.A.B. Medalion nie znalazł się tam ze względu na swoją wartość, lecz żeby upamiętnić, jak wiele poświęcił żeby go zdobyć. Jego sowa, Hedwiga, siedziała na biurku obok dużego stosiku gazet. Było ich tyle, ile dni spędzonych przez Harry`ego na Privet Drive tego lata.
Potter wstał, przeciągnął się i podszedł do biurka. Sowa nie poruszyła się nawet gdy zaczął pośpiesznie przerzucać kartki gazet, które następnie wrzucał do kosza na śmieci. Hedwiga spała lub przynajmniej udawała, że śpi. Była zła na chłopca za to, że bardzo ograniczył czas, który mogła spędzać poza klatką. Gdy zbliżył się do najstarszych egzemplarzy, zwolnił najwyraźniej czegoś szukając. Jego celem był numer z dnia tuż po jego powrocie na Privet Drive. Przypomniał sobie, że była tam wzmianka o tym, że Charity Burbage, nauczycielka Mugoloznawstwa w Hogwarcie zrezygnowała ze stanowiska. W końcu znalazł to, czego poszukiwał. Otworzył na stronie dziesiątej, usiadł na krześle i ponownie przeczytał artykuł:

ALBUS DUMBLEDORE NA ZAWSZE W NASZEJ PAMIĘCI
Autorstwa Elphiasa Doge'a
Albusa Dumbledore`a poznałem w wieku 11 lat, naszego pierwszego dnia w Hogwarcie. Zaprzyjaźniliśmy się niewątpliwie dlatego, że obydwaj nie pasowaliśmy do grupy. Przed przyjazdem do szkoły nabawiłem się smoczej ospy. Mimo, że nie mogłem już nikogo zarazić, krosty i zielonkawy odcień mojej skóry raczej odpychały większość uczniów. Albus natomiast cieszył się złą sławą.
Powodem tego był jego ojciec, Percival, który rok wcześniej dokonał niesławnego ataku na troje mugoli. Albus nigdy nie próbował usprawiedliwiać ojca (zmarłego po latach w Azkabanie), wręcz przeciwnie, kiedy zebrałem się na odwagę, by go o to zapytać, odparł, że wiedział o winie swojego ojca.
    Dumbledore unikał rozmów na ten przykry temat, chociaż wiele osób tego oczekiwało. Niektórzy nawet chwalili czyn jego ojca i przypuszczali, że Albus również jest przeciwnikiem mugoli.
Nie mogli bardziej się mylić: każdy, kto znał Albusa może potwierdzić, że nigdy nie wykazywał antymugolskich tendencji, a wręcz jego walka o prawa mugoli przysporzyła mu wielu wrogów. W przeciągu miesięcy własna sława Albusa zaczęła przewyższać sławę ojca, a pod koniec roku już dla nikogo nie był synem wroga mugoli, a stał się ni mniej ni więcej, jak najwspanialszym uczniem w historii szkoły.
Ci z nas, którzy mieli zaszczyt być jego przyjaciółmi, niewątpliwie skorzystali z jego przykładu, nie wspominając już o pomocy i wsparciu, którymi nas obdarzał.
Wyznał mi później, że już wtedy wiedział, że jego przeznaczeniem jest nauczanie. Nie tylko zdobył każdą nagrodę, jaką można było zdobyć w tej szkole, ale wkrótce korespondował z najbardziej utytułowanymi czarodziejami tamtych czasów, włącznie z Nicolasem Flamelem, znanym alchemikiem, Bathildą Bagshot, uznaną historyczką i Adalbertem Wafflingiem, teoretykiem magii. Kilka z jego prac, takich jak „Transmutacja dzisiaj”, „Rzucanie zaklęć – wyzwania i przeszkody” i „Warzenie eliksirów - poradnik” zostało opublikowanych.
Przyszła kariera Dumbledore`a wydawała się być pewna. Jedynym pytaniem pozostawało kiedy zostanie on wybrany na Ministra Magii. Mimo, że cały czas przewidywano, że Albus obejmie stanowisko, on sam tak naprawdę nigdy nie interesował się polityką.
Gdy byliśmy na trzecim roku, do szkoły przyjęto Aberfortha, brata Dumbledore`a, którego można uznać za jego całkowite przeciwieństwo: nie lubił się uczyć, a spory rozwiązywał poprzez pojedynek. Jednakże, wbrew opinii niektórych, bracia przyjaźnili się. Jak na dwóch zupełnie różnych chłopców łączyły ich wyjątkowo ciepłe stosunki, szczególnie, że dla Aberfortha życie w cieniu swojego brata nie mogło być przyjemne.
Gdy Albus i ja ukończyliśmy szkołę, postanowiliśmy wyruszyć w podróż po świecie, odwiedzając i obserwując magów z zagranicy i rozwijając umiejętności potrzebne w późniejszej pracy zawodowej. Niestety, wydarzyło się nieszczęście. W przeddzień wyjazdu zmarła Kendra, matka Albusa, pozostawiając go jedynym żywicielem rodziny. Ja wyruszyłem po jej pogrzebie. Albus nie mógł jechać ze mną, ponieważ musiał zaopiekować się młodszym rodzeństwem.
W tym czasie nasze kontakty osłabły. Pisałem do Albusa listy na temat cudownych rzeczy, które przyszło mi przeżyć i zobaczyć – od ucieczki przed chimerami w Grecji po eksperymenty egipskich alchemików.
Jego listy dały mi pewne pojęcie o codziennym życiu jego rodziny, które jak na tak świetnego czarodzieja było irytująco nudne. Pogrążony we własnych doświadczeniach, poczułem przerażenie na wieść o śmierci Ariany, siostry Dumbledore'a.
Wprawdzie Ariana od dawna nie cieszyła się dobrym zdrowiem, lecz jej śmierć, która nastąpiła niedługo po śmierci matki, wywarła duży wpływ na obydwu braci. Wszyscy bliscy Albusa – mam szczęście zaliczać się do nich – są zgodni co do tego, że śmierć Ariany i poczucie odpowiedzialności za tę śmierć (mimo, że był niewinny) naznaczyła go na zawsze.
Gdy wróciłem, spotkałem młodego człowieka który zaznał dużo więcej cierpienia niż starsi od niego. Albus traktował innych z większą rezerwą i mniejszym poczuciem humoru niż przedtem. Dodatkowe cierpienie sprawiło mu to, że śmierć siostry doprowadziła do pogorszenia się stosunków z bratem (zostały odnowione kilka lat później).
W każdym razie, Albus od tego czasu rzadko mówił na temat siostry i rodziców, a jego przyjaciele starali się o nich nie wspominać. Nie moje pióro posłuży do opisania późniejszych sukcesów Dumbledore'a. Jego nieoceniony wkład w zasoby dzisiejszej wiedzy na temat magii, między innymi odkrycie dwunastu zastosowań smoczej krwi pomogą przyszłym pokoleniom, tak jak i mądrość, którą prezentowały jego wyroki, gdy był Wielkim Magiem Wizengamotu.
Mówi się także, że żaden magiczny pojedynek nie może równać się walce Dumbledore`a z Grindelwaldem w 1945. Świadkowie tego wydarzenia opisywali podziw i strach, jaki czuli obserwując starcie między dwoma niezwykłymi czarodziejami. Zwycięstwo Albusa i jego konsekwencje dla świata uznawane są za punkt zwrotny w historii magii, porównywalny z wprowadzeniem Zasady Tajności i upadkiem Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Albus Dumbledore nigdy nie był dumny ani próżny.
Potrafił odnaleźć wartości w każdym człowieku, nawet uważanym za nieciekawego lub żałosnego. Myślę, że straty, jakich doznał w dzieciństwie, sprawiły, że było w nim tyle współczucia. Będzie mi brakowało tej przyjaźni dużo bardziej niż jestem w stanie to wyrazić słowami, lecz moja strata nie może równać się z tą, jakiej doznał świat czarodziejów. Albus był najbardziej inspirującym i uwielbianym dyrektorem, jakiego miał Hogwart, to nie ulega wątpliwości. Dumbledore umarł tak jak żył: poświęcając się dla większego dobra tak jak wtedy, gdy wyciągnął dłoń do małego chłopca chorego na smoczą ospę.

Harry skończył czytać, ale wciąż nie mógł oderwać wzroku od zdjęcia dołączonego do nekrologu. Dumbledore miał na twarzy znajomy, ciepły uśmiech, ale jego spojrzenie znad okularów – połówek wydawało się prześwietlać Harrego odczuwającego smutek pomieszany z poczuciem poniżenia. Myślał, że zna Dumbledore`a całkiem nieźle, ale ilekroć czytał ten artykuł docierało do niego, że tak naprawdę wiedział o nim bardzo mało. Harry nigdy nie wyobrażał sobie dzieciństwa i młodości Dumbledore`a – może dlatego, że zawsze uważał go za mądrego, siwego starca. Nastoletni dyrektor wydawał się czymś dziwnym, jak głupia Hermiona lub przyjazna sklątka tylnowybuchowa.
Nigdy nie przyszło mu do głowy zapytać Dumbledore'a o jego przeszłość. Może i byłoby to dziwne, nawet niegrzeczne, ale mimo wszystko pojedynek z Grindelwaldem był czymś powszechnie znanym, a Harry nigdy nie spytał ani o to, ani o żadne inne sławne osiągnięcie. Nie, zawsze rozmawiali o Harrym, przeszłości Harry'ego, przyszłości Harry'ego, planach Harry'ego... A teraz wyglądało na to, pomijając fakt, że jego przyszłość była tak niebezpieczna i niejasna, że przepadła jedyna okazja by dowiedzieć się czegoś więcej o Dumbledorze, a czuł, że na jedyne osobiste pytanie, jakie kiedykolwiek zadał dyrektorowi, ten nie odpowiedział szczerze. „Co pan profesor widzi, jak patrzy w to lustro?” „Ja? Widzę siebie, trzymającego parę grubych, wełnianych skarpet.”
Po dobrych paru minutach, Harry wydarł stronę z nekrologiem z Proroka, zgiął ją ostrożnie i wcisnął do pierwszego tomu książki „Praktyczna Obrona Magiczna i jej Zastosowanie w Walce z Czarną Magią”, by następnie rzucić resztę gazety na stos śmieci. Obrócił się na pięcie, by opuścić pokój. Był o wiele czystszy. Jedynymi rzeczami, które jeszcze nie miały swojego miejsca, był dzisiejszy Prorok Codzienny, wciąż leżący na jego łóżku i odłamek szkła na okładce. Harry przeciął pokój, zdjął kawałek lusterka z gazety i ją rozprostował. Ledwie spojrzał na nagłówek, gdy rano odbierał gazetę od sowy i odrzucił dziennik, widząc, że nie napisali nic o Voldemorcie. Harry był pewny, że Ministerstwo naciskało na wydawców Proroka, by zatajali wieści na temat Voldemorta. Dopiero teraz zauważył, co przegapił. W innej części okładki był mniejszy nagłówek, opatrzony zdjęciem Dumbledore'a, który wyglądał na udręczonego.


„DUMBLEDORE – PRAWDZIWE OBLICZE?”

Już za tydzień, szokująca historia wątpliwego geniusza powszechnie uważanego za największego czarodzieja swojego pokolenia. Rita Skeeter obala modny wizerunek pogodnego, siwego mędrca i ujawnia nieszczęśliwe dzieciństwo, kryminalną młodość, wieczne spory i mroczne sekrety, które dyrektor Hogwartu chciał zabrać do grobu.
-  DLACZEGO człowiek, który mógł zostać Ministrem wolał zarządzać szkołą?
- CO tak naprawdę było celem tajnej organizacji znanej jako Zakon Feniksa?
-  JAK naprawdę wyglądała śmierć Dumbledore`a?
Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie w nowej, sensacyjnej biografii „Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore`a” napisanej przez Ritę Skeeter. Ekskluzywny wywiad z autorką przeprowadzony przez Berry Braithwaite znajdziecie na stronie 13.

Harry gwałtownie otworzył gazetę i znalazł stronę 13. Artykuł zilustrowany był zdjęciem kolejnej znajomej twarzy: blondwłosej kobiety w ozdobionych fałszywymi brylancikami okularach, odsłaniającej zęby w triumfującym uśmiechu. Próbując zignorować ten przyprawiający o mdłości obrazek, Harry zaczął czytać.

Rita Skeeter jest dużo milszą osobą niż można wywnioskować z agresywnie wyglądających, kreślonych piórem portretów. Powitawszy mnie w przedpokoju swego przytulnego domu, zaprowadziła mnie do kuchni i poczęstowała filiżanką herbaty, kawałkiem ciasta oraz świeżą porcją plotek – Postać Dumbledore`a jest marzeniem każdego biografa – mówi Skeeter. - Wiódł długie, bogate życie. Jestem pewna, że moja książka będzie pierwszą z bardzo, bardzo wielu.
- Napisałaś biografię wyjątkowo szybko. Zapełniłaś 900 stron w niespełna 4 tygodnie od zagadkowej śmierci Dumbledore`a. Jak to możliwe?
- Gdy pracuje się w dziennikarstwie tak długo jak ja, dotrzymywanie terminów staje się drugą naturą. Wiedziałam, że świat czarodziejów domaga się prawdziwej historii więc chciałam być pierwszą, która spełni te żądania.
Wspomniałam o często cytowanych słowa Elphiasa Doge'a, Specjalnego Doradcy Wizengamotu i długoletniego przyjaciela, który uznał, że „Książka Skeeter zawiera mniej faktów niż karta z Czekoladowych Żab”. Skeeter śmieje się z tych zarzutów:
- Kochanie! Kilka lat temu przeprowadzałam z nim wywiad na temat praw trytonów. Całkowity szaleniec. Mówił, jakby myślał, że jesteśmy na dnie jeziora. Cały czas powtarzał mi, abym „uważała na gardło”.
Mimo to, oskarżenia Dodge'a odbiły się echem w środowisku czarodziejów. Czy Skeeter naprawdę uważa, że przez cztery tygodnie zebrała wszystkie materiały na temat Dumbledore`a?
Słoneczko, - promienieje Skeeter – sama wiesz ile może zdziałać worek galeonów, nieuznawanie odmowy i ostre Samopiszące Pióro! Ludzie i bez tego staliby w kolejce żeby wyprać brudy związane z Dumbledorem.
Domyślasz się, że nie każdy uważał go za kogoś tak wspaniałego, czyż nie? Dyrektor Hogwartu nadepnął na odcisk wielu ważnym ludziom. Jedynie stary Dodge nie chce uwierzyć, ponieważ o takiego informatora jakiego miałam dziennikarze stanęliby do walki. Ta osoba nigdy nie wypowiadała się publicznie, ale towarzyszyła ona Dumbledore'owi w najmroczniejszych dniach jego młodości.
Biografia na pewno będzie szokująca dla tych, którzy uważali, że Dumbledore był dobrym, niewinnym człowiekiem. Zapytałam autorkę o to, co będzie dla nich największym zaskoczeniem.
-Daj spokój, Betty. Nie ujawnię najciekawszych fragmentów przed publikacją książki! - śmieje się
Skeeter. - Ale wszystkim, którzy wciąż pamiętają Dumbledore`a jako siwego, brodatego mędrca obiecuję brutalne przebudzenie. Wystarczy powiedzieć, że ten „największy wróg Sami-Wiecie-Kogo” w młodości zgłębiał tajniki czarnej magii! A jak na kogoś, kto pół życia spędził na propagowaniu tolerancji był raczej ograniczony! Tak, Albus Dumbledore miał mroczną przeszłość i rodzinę, której historię przez całe życie próbował ukryć przed opinią publiczną.
Zapytałam, czy chodzi o jego brata, który był sądzony przez Wizengamot za użycie magii w niewłaściwych celach i tym samym wywołał niewielki skandal 50 lat temu..
- Och, Aberforth to tylko wierzchołek góry lodowej - zapowiada Skeeter. - Nie, mam na myśli coś
gorszego niż brat ze swoim zamiłowaniem do zabawiania się z kozami czy ojcem okaleczającym mugoli. Dumbledore nie był w stanie ukryć żadnego z nich, obydwaj zostali postawieni przed sądem.
    Bardziej zaintrygowały mnie matka i siostra. Krótkie poszukiwania doprowadziły mnie do prawdziwego gniazda nieprawości. Jeżeli pragniecie więcej sczegółów, musicie poczekać na publikację biografii. Wszystko na temat Kendry i Ariany znajdziecie w rozdziałach od dziewiątego do dwunastego. Powiem tylko, że nic dziwnego, że Dumbledore nie chciał powiedzieć jakim sposobem złamał sobie nos.
Czy poza odkopaniem rodzinnych trupów, Rita Skeeter podważy także odkycia Dumbledore'a?
- Nie był głupi – stwierdza, - chociaż nie możemy być pewni, czy jest autorem wszystkiego, co jest mu przypisywane. W szesnastym rozdziale przeczytacie o Ivorze Dillonsbym, który zarzeka się, że odkrył osiem zastosowań smoczej krwi a Dumbledore „pożyczył jego materiały”.
- Ale czyż niektóre osiągnięcia Dumbledore`a, jak na przykład pokonanie Grindelwalda, nie muszą zostać uznane?
- Cieszę się, że wspomniałaś o Grindelwaldzie – mówi autorka uśmiechając się. - Myślę, że ci, którzy wychwalali Dumbledore'a za jego spektakularne zwycięstwo, powinni przygotować się na wybuch bomby, a raczej Łajnobomby. Nie możemy być pewni, czy legendarny pojedynek naprawdę się odbył.
    Po przeczytaniu mojej książki będzie można dojść do wniosku, że Grindelwald wykonał sztuczkę tak prostą jak wystrzelenie chustki do nosa z końca swojej różdżki, po czym spokojnie odszedł. Skeeter nie zamierza mówić więcej na ten temat, więc przechodzimy do związku, który bez wątpienia zafascynuje czytelników.
- O, tak... - autorka kiwa głową – Poświęciłam cały rozdział związkowi Albusa Dumbledore`a z Hardym Potterem. Był on niezdrowy, wręcz mroczny. Twoi czytelnicy będą musieli kupić książkę żeby poznać całą prawdę, ale nie mogę ukryć, że dyrektor okazywał nienaturalne zainteresowanie chłopcem od samego początku. Nie ujawnię, czy chłopiec je odwzajemniał, ale nie jest tajemnicą, że dla Pottera okres dojrzewania był o wiele trudniejszy niż dla innych nastolatków.
Zapytałam Ritę o to, czy wciąż utrzymuje kontakt z Harrym Potterem, który w zeszłym roku udzielił jej słynnego wywiadu w którym wyraził pewność, że Sami-Wiecie-Kto powrócił.
- Tak, tak, nawiązałam z nim bliższą znajomość – tłumaczy Skeeter – Biedaczyna ma niewielu przyjaciół, a ja poznałam go podczas przełomowego dla niego momentu – Turnieju Trójmagicznego. Jestem chyba jedyną osobą, która naprawdę zna Harrego Pottera.
I tak oto doszliśmy do plotki o ostatnich godzinach życia Dumbledore`a. Czy Harry Potter był przy dyrektorze, gdy ten umierał?
- Cóż, nie chcę na razie zbyt wiele ujawniać (wszystko jest napisane w biografii) ale naoczni świadkowie widzieli Harry`ego Pottera wybiegającego z miejsca, z którego Albus Dumbledore spadł, skoczył lub został zepchnięty. Harry rzucił podejrzenie na znienawidzonego nauczyciela, Severusa Snape`a. Czy wszystko jest takie, jakim być się wydaje? Zadecyduje o tym społeczność magów... Zaraz po przeczytaniu mojej książki.
Tym intrygującym akcentem zakończyłam wywiad. Nie ma wątpliwości, że Rita Skeeter napisała prawdziwy bestseller. Legiony wyznawców Dumbledore`a pewnie drżą ze strachu na myśl o tym, czym tak naprawdę był ich bohater.

Harry dotrwał do końca artykułu, lecz wciąż wpatrywał się w strony gazety. Obrzydzenie i wściekłość narastały w nim jakby zaraz miał zwymiotować, zmiął „Proroka” i rzucił nim o ścianę, by ten upadając stał się częścią sterty śmieci wylewającej się z przepełnionego kosza.
Chłopak zaczął nerwowo chodzić po pokoju, otwierając puste szuflady i podnosząc książki tylko po to, by zaraz odłożyć je w to samo miejsce. Był ledwie świadomy tego co mówi, w jego głowie przewijały się fragmenty wywiadu: „...Poświęciłam cały rozdział związkowi Albusa Dumbledore'a z Harrym Potterem. Był on niezdrowy, wręcz mroczny...” „... w młodości zgłębiał tajniki czarnej magii...” „... o takiego informatora, jakiego miałam, dziennikarze stanęliby do walki...”
- Kłamstwa! - wrzasnął Harry; przez okno zauważył sąsiada próbującego uruchomić kosiarkę i nerwowo spoglądającego w górę.
Harry opadł ciężko na łóżko. Odłamek szkła upadł na podłogę; chłopiec podniósł go i obracając w palcach, myślał o Dumbledorze i kłamstwach, którymi Rita Skeeter próbowała go zniesławić...
Jasnoniebieskie światło. Harry zamarł, jego palec znów ślizgał się po ostrej krawędzi szkła. Wyobraził to sobie, to musiała być wyobraźnia. Odwrócił się, lecz ściana za nim była w brzoskwiniowym kolorze wybranym przez ciotkę Petunię: nie było nic niebieskiego, co mogło odbić się w lustrze. Znów spojrzał na odłamek, lecz zobaczył tylko własne, jasnozielone oko.
Wyobraził to sobie, nie mogło być innego wytłumaczenia; wyobraził to sobie, ponieważ myślał o swoim nieżyjącym dyrektorze. Jeżeli coś było pewne, to tylko to, że jasnoniebieskie oczy Dumbledore'a więcej nie przeszyją go badawczym spojrzeniem.

Offline

 

#3 2007-12-12 19:59:13

naru

hokage

Zarejestrowany: 2007-12-01
Posty: 14
Punktów :   

Re: harry potter 7

ROZDZIAŁ TRZECI
________________________________________
WYJAZD DURSLEY'ÓW


Trzask frontowych drzwi odbił się echem na schodach. Chwilę potem ktoś krzyknął „Ej, ty!” Harry, na którego wołano tak od szesnastu lat, nie miał wątpliwości, że woła go wuj. Niemniej, nie odpowiedział mu od razu. Ciągle czuł jeszcze zaskoczenie po tym, jak wydawało mu się, że zobaczył oczy Dumbledore’a w lusterku. Dopiero kiedy wuj powtórzył zawołanie i krzyknął „chłopcze!”, Harry powoli wstał z łóżka i zaczął podążać w stronę drzwi od sypialni. Zatrzymał się jeszcze na chwilę, aby włożyć kawałek potłuczonego lusterka do plecaka wypełnionego rzeczami, które chciał ze sobą zabrać.
– Skończył się twój czas – ryknął Vernon Dursley, kiedy Harry pojawił się u szczytu schodów – Schodź tutaj. Chcę zamienić z tobą parę słów.
Harry, schodząc do wuja, trzymał ręce głęboko w kieszeniach. Kiedy wszedł do pokoju gościnnego, zobaczył całą trójkę Dursley’ów. Byli przygotowani do pakowania. Wuj Vernon miał na sobie starą, podartą kurtkę, a Dudley – duży i muskularny blondyn będący jego synem, a zarazem kuzynem Harry’ego – swoją skórzaną kurtkę.
- Tak? – zapytał Harry.
- Siadaj! – powiedział wuj Vernon. Harry zmarszczył brwi – Proszę – dodał Vernon krzywiąc się trochę, jakby to słowo kaleczyło mu gardło. Harry usiadł. Był pewien, że wie, co się zaraz stanie. Jego stryj zaczął chodzić w tę i z powrotem, ciotka Petunia i Dudley niespokojnie śledzili jego ruchy. W końcu jego wielka, purpurowa twarz zmarszczyła się. Vernon Dursley zatrzymał się na wprost Harry’ego i powiedział:
- Zmieniłem zdanie.
- A to ci niespodzianka….– odpowiedział z ironią Harry
- Nie mów takim tonem… – zaczęła ciotka Petunia ostrym głosem, ale Vernon przerwał jej.
- To wszystko pułapka – powiedział wuj po chwili. Wpatrywał się w Harry’ego swoimi małymi, świńskimi oczkami – Nie wierzę w ani jedno słowo z tego, co było nam powiedziane. Zostajemy tutaj, nigdzie nie jedziemy.
Harry spojrzał na swojego wuja i poczuł się, jednocześnie zdenerwowany i bardzo rozbawiony. Vernon Dursley zmieniał zdanie co 24 godziny przez ostatnie 4 tygodnie. Wraz z każdą zmianą nastroju pakował, rozpakowywał i przepakowywał samochód. Ulubionym momentem Harry’ego był ten, kiedy wuj Vernon, nieświadomy tego, że Dudley dodał hantle do swojej walizki, próbował włożyć ją do bagażnika, wywracał się i wydobywał z siebie wiele przekleństw.
- A co do ciebie – powiedział Vernon Dursley znów chodząc po pokoju – My – Petunia, Dudley i ja jesteśmy w niebezpieczeństwie. Przez, przez…
- Przez ‘mój los’, prawda? – powiedział Harry.
- Dobrze, ja w to nie wierzę – powtórzył wuj Vernon, ponownie zatrzymując się na wprost Harry’ego – Nie spałem pół nocy myśląc o tym wszystkim i wierzę, że to spisek, aby przejąć dom.
- Dom? – powtórzył Harry – Jaki dom?
- Ten dom! – krzyknął wuj Vernon. Żyła na jego skroni zaczęła pulsować – Nasz dom! Ceny domów w tej okolicy są kosmiczne. Chcesz się nas pozbyć, a potem zrobić parę magicznych sztuczek i, zanim się zorientujemy, w papierach będzie twoje nazwisko i…
- Postradałeś zmysły? – stwierdził Harry – Spisek, aby przejąć ten dom? Czy naprawdę jesteś aż tak głupi na jakiego wyglądasz?
- Jak śmiesz! – wydarła się ciotka Petunia, ale ponownie Vernon przerwał jej. Był tak buńczuczny, jakby nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia.
- W razie gdybyś zapomniał – stwierdził Harry – Ojciec chrzestny zostawił mi dom. Dlaczego więc, miałbym chcieć mieć i ten? Z powodu tych wszystkich szczęśliwych wspomnień jakie z nim wiążę?
Zapadła cisza. Harry sądził, że zaimponował wujowi tym argumentem.
- Uważasz – powiedział Vernon, zaczynając krążyć po pokoju tak, jak wcześniej – że ten Lord jakmutam…
- Voldemort – powiedział Harry niecierpliwie – i mamy na to setki dowodów. To nie mój wymysł, to fakt. Powiedział ci o tym w zeszłym roku zarówno Dumbledore, jak i Kingsley oraz pan Weasley.
Vernon Dursley przygarbił się ze złością i Harry zgadł, że jego wuj próbował odizolować od siebie wspomnienia niezapowiedzianej wizyty, dwóch w pełni wykwalifikowanych czarodziejów, na kilka dni przed wakacjami. Przybycie do drzwi Kingsley'a i pana Weasley'a było bardzo niemiłym zaskoczeniem dla Dursley’ów. Harry musiał przyznać, że po tym, jak pan Weasley zdemolował połowę salonu, jego ponowne pojawienie się nie mogło zachwycić wuja Vernona.
- Kingsley i pan Weasley wyjaśnili to bardzo dobrze – Harry naciskał bez skrupułów – Kiedy będę miał 17 lat, ochronne zaklęcie przestanie działać i to wystawi was, tak samo, jak i mnie, na wielkie niebezpieczeństwo. Zakon jest pewny, że Voldemort będzie na was polował i torturował was po to, żeby spróbować odkryć miejsce mojego pobytu lub dlatego, iż myśli, że trzymając was jako zakładników, osobiście przyjdę by was uratować.
Oczy Harry’ego i wuja Vernona spotkały się. Harry był pewien, że w tej chwili myśleli o tym samym. Potem wuj Vernon zaczął chodzić i Harry podsumował:
- Musicie jechać do kryjówki, Zakon chce wam pomóc. Oferuje wam świetną ochronę, najlepszą, jaka istnieje.
Wuj Vernon nie powiedział nic, ale kontynuował chodzenie w tę i z powrotem. Na zewnątrz słońce wisiało nisko nad domami. U sąsiada ponownie zawarczała kosiarka.
- Myślałem, że istnieje Ministerstwo Magii? – zapytał Vernon Dursley szorstko.
- Zgadza się – odpowiedział zaskoczony Harry .
- Zatem dlaczego oni nie mogą nas ochraniać? Uważam, że jako niewinne ofiary powinniśmy być pod opieką rządu!
Harry roześmiał się, nie mógł zrobić nic więcej. To było bardzo typowe dla Vernona Dursley’a - pokładanie nadziei w rządzie, nawet wtedy, gdyby świat zmierzał ku ostatecznemu upadkowi.
- Słyszał wuj pana Weasley'a i Kingsley'a – odpowiedział Harry – Sądzimy, że Ministerstwo jest infiltrowane.
Wuj Vernon kroczył tyłem do kominka. Oddychał tak mocno, że wielkie, czarne wąsy falowały na jego ciągle jeszcze purpurowej twarzy.
- W porządku – powiedział, zatrzymując się na wprost Harry’ego ponownie – W porządku, powiedzmy zatem, że z tego powodu zaakceptujemy tę ochronę. Ciągle jednak nie wiem, czemu nie możemy mieć tego Kingsley'a.
Harry’emu, nie bez problemów, udało się powstrzymać od okazania irytacji. To było jedno z tych pytań, które zadano mu już wielokrotnie w czasie tych wakacji.
- Jak już wujowi mówiłem – wycedził przez zaciśnięte zęby Harry – Kingsley chroni mugo… znaczy się ochrania waszego premiera.
- Dokładnie! Jest najlepszy! – powiedział Dursley, wskazując na pusty ekran telewizora.
    Dursley’owie zauważyli Kingsley’a w wiadomościach, gdy ten chodził obok mugolskiego premiera podczas wizyty w szpitalu. Faktem jest, że Kingsley potrafił bezbłędnie ubierać się jak mugol. Jego głęboki, spokojny glos powodował, że Dursley’owie odbierali go w inny sposób niż resztę czarodziejów. Bardzo dobrze, że nigdy nie widzieli go z jego kolczykiem, gdyż ich zdanie na jego temat mogłoby ulec znacznej zmianie.
- Jest zajęty – powiedział Harry – Ale Hestia Jones i Dedalus Diggle są chętni do tej pracy…
- Gdybyśmy tylko mogli zobaczyć ich CV… - zaczął Vernon, ale Harry stracił w tym momencie cierpliwość. Wstał i podszedł do wuja, który właśnie przestał wskazywać na telewizor.
- Te wypadki nie były zwykłymi wypadkami – katastrofy, wybuchy i wykolejenia i wszystko, co stało się od ostatnich wiadomości.
- Ludzie znikają i umierają, a on za tym stoi – Voldemort. Mówię wam to w kółko, zabija mugoli dla zabawy. Nawet mgła nie jest zwykłą mgłą, tylko spowodowana jest dementorami i, jeśli nie możecie sobie przypomnieć, kim oni są, spytajcie się swojego syna!  Ręce Dudley’a szarpnęły się do góry, aby zasłonić usta chłopaka swoje usta”. Jego rodzice i Harry utkwili w nim swoje spojrzenia, wtedy powoli opuścił ręce i zapytał:
- Jest… jest ich więcej?
- Więcej? – zaśmiał się Harry – Więcej niż dwóch, który nas zaatakowali? Oczywiście, są ich setki, być może tysiące, a żywią się naszym strachem i desperacją…
- Dobra, dobra – powiedział Vernon Dursley arogancko – Dopiąłeś swego…
- Mam nadzieję – stwierdził Harry – Jak tylko skończę 17 lat, wszyscy – śmierciożercy, dementorzy, pewnie też Inferiusy – martwe ciała będące pod wpływem zaklęć – będą w stanie was znaleźć i zaatakować - I jeśli przypomnisz sobie ostatni raz, kiedy próbowałeś pokonać czarodzieja, to myślę, że przyznasz, iż potrzebujesz pomocy.
Zapadła krótka cisza. Podczas jej trwania, zaczęło wracać, po tych wszystkich latach, słabe echo Hagrida wyważającego drewniane drzwi. Ciotka Petunia patrzyła się na Vernona, a Dudley gapił się na Harry’ego. W końcu Vernon wyrzucił z siebie:
- Ale co z moją pracą? Co ze szkołą Dudley’a? Nie przypuszczam, żeby takie rzeczy obchodziły czarodziejów…
- Nie rozumiesz!? – krzyknął Harry – Będą was torturować i zabiją, tak samo jak moich rodziców!
- Tato – powiedział Dudley głośno – Tato, pójdę z nimi.
- Dudley – powiedział Harry – Po raz pierwszy w życiu mówisz sensownie.
Wiedział, że wygrał. Jeśli Dudley był tak przestraszony, że zaakceptował pomoc Zakonu, jego rodzice pójdą za nim. Nie było możliwości, aby byli oddzieleni od Dudziaczka. Harry zerknął na zegar stojący na kominku.
- Będą tu za jakieś 5 minut – powiedział i wyszedł z pokoju zaraz po tym, jak otrzymał krótką odpowiedź od jednego z Dursley’ów.
Pomimo tego, że perspektywa rozdzielenia – prawdopodobnie na zawsze – od swojej ciotki, wuja i kuzyna, miała być jednym z lepszych momentów jego życia, nie czuł się bardzo komfortowo. Co powiedzieć komuś, kogo nie lubiło się przez 16 lat?
Harry, kiedy tylko znów znalazł się w sypialni, bezcelowo zaczął bawić się swoim plecakiem, a potem wrzucił kilka kawałków przysmaku dla sów do klatki Hedwigi. Opadły na dno z głuchym dźwiękiem, a ona je zignorowała.
- Wyruszamy wkrótce – powiedział do niej Harry –Znów będziesz mogła latać.
Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Harry zawahał się, następnie wyszedł z pokoju, by otworzyć drzwi. Od Dursley’ów nie można było oczekiwać, że sami przyjmą Hestię i Dedalusa.
- Harry Potter! – zakwiczał podekscytowany głos. W chwili, w której Harry otworzył drzwi, zobaczył kłaniającego się mu głęboko małego mężczyznę w bladofioletowym kapeluszu – Zaszczyt, jak zwykle!
- Dziękuje Dedalusie – odpowiedział mu Harry, po czym obdarował zakłopotanym uśmiechem Hestię.
- Naprawdę dobrze, że to wy jesteście za to odpowiedzialni. Moja rodzina jest tam…
- Witam krewnych Harry’ego Pottera! – powiedział wesoło Dedalus wchodząc do salonu.
Dursley’owie nie wyglądali na całkiem szczęśliwych z powodu takiego przywitania.
Harry oczekiwał, że za moment kolejny raz zmienią zdanie. Dudley, w obliczu przybyłych gości, wycofał się, by znaleźć się jak najbliżej swej matki.
- Widzę, że jesteście spakowani i gotowi. Doskonale! Jak mówił wam zapewne Harry, plan jest bardzo prosty – powiedział Dedalus, wyciągając zegarek.
- Powinniśmy opuścić dom przed Harrym. Używanie magii w waszym domu może być niebezpieczne dla Harry’ego, ponieważ wciąż jest niepełnoletni i Ministerstwo może chcieć go zaaresztować – dlatego przed deportacją oddalimy się stąd o jakieś 10 mil, za pomocą mugolskich środków transportu, do bezpiecznego miejsca, które jest dla was przygotowane – Umie pan prowadzić auto, jak rozumiem? – zapytał grzecznie wuja Vernona.
- Umiem prowadzić auto? Oczywiście, że umiem prowadzić! – z dumą powiedział wuj Vernon.
- To dobrze z pańskiej strony, nawet bardzo dobrze. Osobiście byłbym całkowicie ogłupiony przez te wszystkie przyciski i dźwignie – powiedział Dedalus.
Był pod wrażeniem, że udaje mu się przekonać Vernona Dursley’a, który w widoczny sposób tracił zaufanie do tego planu z każdym kolejnym słowem Dedalusa.
- Nawet nie umie prowadzić – wymamrotał Vernon, ale na szczęście, ani Dedalus, ani Hestia nie usłyszeli tego.
- Ty, Harry – ciągnął Dedalus – poczekasz tu na swojego strażnika. Była mała zmiana w przydziale…
- Co się stało? – od razu zapytał Harry – Myślałem, że Szalonooki miał po mnie przyjść i zabrać mnie, a potem miałem się, pod jego okiem, teleportować.
- Nie może tego zrobić – krótko powiedziała Hestia – Szalonooki później ci wyjaśni dlaczego.
Dursley’owie, którzy słuchali tego z widocznym na ich twarzach niezrozumieniem, aż podskoczyli, gdy usłyszeli skrzeczący krzyk – Pospieszcie się!
Harry rozejrzał się po pokoju, zanim zorientował się, że dźwięk dobiega z kieszonkowego zegarka Dedalusa.
- Całkiem nieźle, musimy pracować według ściśle określonego schematu – powiedział Dedalus spoglądając na swój zegarek i chowając go do płaszcza – Próbujemy zsynchronizować czas twojego wyruszenia z domu, z momentem deportacji twojej rodziny. Zaklęcie chroniące Harry’ego pęknie właśnie w tym momencie – Odwrócił się w stronę Dursleyów
- Jesteśmy wszyscy spakowani i gotowi do wyjścia?
Nikt nie odpowiedział. Wuj Vernon ciągle wpatrywał się w wybrzuszenie na kieszeni Dedalusa.
- Dedalusie, chyba powinniśmy poczekać w korytarzu – szepnęła Hestia. Czuła, że nietaktowne będzie pozostawanie w pokoju kiedy, Harry i Dursley’owie będą wymieniać czułe, prawdopodobnie okraszone dużą ilością łez, pożegnania.
- Nie trzeba – wymamrotał Harry, ale wuj Vernon bez żadnego wcześniejszego ostrzeżenia powiedział głośno .
- Zatem jest to chłopcze nasze pożegnanie.
Podniósł rękę, aby podać dłoń Harry’emu, ale w ostatniej chwili okazało się, że nie jest w stanie tego zrobić. Zacisnął pięść i zaczął nią bujać w przód i w tył, tak jak robi to metronom.
- Gotów, Dudziaczku? – zapytała Petunia, sprawdzając zamknięcie swojej torby, aby nie musieć spoglądać na Harry’ego.
Dudley nie odpowiedział, ale stał w miejscu z lekko otwartymi ustami przypominając Harry’emu małego olbrzyma, Graupa.
- Chodźmy – powiedział wuj Vernon
Zdążył już dojść do drzwi, kiedy Dudley wymruczał – Nie rozumiem.
- Czego nie rozumiesz syneczku? – zapytała Petunia patrząc na swojego syna.
Dudley podniósł swą wielką, przypominającą szynkę rękę, by wskazać nią na Harry’ego.
- Czemu on nie idzie z nami?
Wuj Vernon i ciotka Petunia zamarli patrząc na Dudley’a, tak jakby ten właśnie oświadczył, że zamierza występować w balecie.
- Co? – powiedział wuj Vernon głośno.
- Dlaczego on też nie idzie? – zapytał Dudley.
- Hmm, no wiesz… on nie chce – stwierdził Vernon, szybko spoglądając na Harry’ego i dodając – Chyba nie chcesz?
- W najmniejszym stopniu – odrzekł Harry
- No i masz – powiedział wuj Vernon do syna – Teraz możemy iść.
Wyszedł z pokoju. Usłyszeli jak otwierają się drzwi frontowe, lecz Dudley nie ruszył się. Po kilku krokach ciotka Petunia także stanęła.
- Co teraz?- warknął wuj Vernon, ponownie pojawiając się w drzwiach.
Wyglądało to tak, jakby Dudley myślał nad czymś, co było zbyt trudne dla niego, by ubrać to w słowa. Po kilkunastu chwilach bolesnego wysiłku umysłowego zapytał:
– Ale gdzie on idzie?
Ciotka Petunia i wujek Vernon spojrzeli na siebie nawzajem. Było oczywiste, że zachowanie Dudley’a przerażało ich. Hestia Jones przerwała milczenie.
- Ale… jesteś pewien, że wiesz dokąd wybiera się twój siostrzeniec? – zapytała zaskoczona.
- Oczywiście, że wiemy – powiedział Vernon Dursley – Wychodzi gdzieś z waszymi znajomymi, czyż nie? No właśnie, Dudley, wsiadaj do samochodu. Mogłeś usłyszeć tego, Spieszymy się. Vernon Dursley ponownie wyszedł za drzwi, ale Dudley nie poszedł za nim.
- Gdzieś z waszymi znajomymi?
Hestia wyglądała na zszokowaną. Harry spotkał się już wcześniej z tym, jak zaskoczeni byli czarodzieje i czarownice widząc, że bliska rodzina sławnego Harry’ego Pottera wykazuje tak mało zainteresowania nim.
- W porządku – zapewnił ją Harry – To nie ma znaczenia, naprawdę.
- Nie ma znaczenia? – powtórzyła Hestia. Ton jej głosu narastał – Czy ci ludzie nie pojmują przez co przeszedłeś? W jakim jesteś zagrożeniu? Jak ważna pozycję zajmujesz w walce przeciw Voldemortowi?
- Eee… nie, nie wiedzą – powiedział Harry – jestem dla nich jak piąte koło u wozu – zwyczajnie zawadzam. Ale przez te kilkanaście lat przywykłem do takiego traktowania.
- Nie uważam, że tylko zajmujesz nam trochę przestrzeni.
Gdyby Harry nie zobaczył poruszających się warg Dudley’a, nie uwierzyłby w to co właśnie usłyszał. Gdy to się stało, wpatrywał się w kuzyna przez kilkanaście sekund, zanim dopuścił do siebie myśli, że to on musiał powiedzieć te słowa. Dudley zrobił się czerwony, a Harry był zakłopotany i zaskoczony.
- Eee… dzięki Dudley.
Ponownie Dudley wyglądał jakby zmagał się z myślami, aby w końcu mruknąć
- Uratowałeś mi życie.
- Nie całkiem – powiedział Harry.
- To twoją duszę chciał zabrać dementor.
Harry patrzył ostrożnie na kuzyna. Praktycznie nie mieli ze sobą kontaktu przez to i poprzednie lato. Harry wrócił na Privet Drive, ale pozostawał w swoim pokoju praktycznie przez cały czas. Teraz zaczynało świtać w głowie Harry’ego, że ten kubek zimnej herbaty, na którą wpadł rano, mógł nie być tylko głupią pułapką. Pomimo, że był tym dotknięty, widział jednak, że zdolność do wyrażania uczuć Dudleya już się kończy. Po tym, jak otworzył jeszcze raz usta, aby spróbować coś powiedzieć, zapadła cisza.
Ciotka Petunia rozpłakała się. Hestia Jones spojrzała na nią niepewnie.[ changed to outrage as Aunt Petunia ran forward and embraced Dudley rather than Harry – chyba go przytuliła].
- T-taki słodki Dudziaczek… - płakała przytulona do niego – T-taki kochany chłopak… m-mówi dziękuje…
- Ale on nie powiedział, że dziękuje! – powiedziała Hestia zdenerwowana – On jedynie stwierdził, że Harry nie przeszkadza w waszym domu.
- Taa…, ale jak Dudley mówi takie coś, to trzeba to traktować jak wyznanie miłosne – powiedział Harry. Wahając się, czy widok ciotki Petunii rozczulającej się nad Dudley’em, jakby właśnie uratował Harry’ego z płonącego budynku, wywołuje w nim irytację, czy śmiech.
- Idziemy, czy nie? – krzyknął wuj Vernon, kolejny raz pojawiając się w drzwiach salonu – Myślałem, że wszystko odbywa się według ścisłego planu.
- Tak, tak, idziemy – odrzekł Dedalus Diggle, który obserwował całe zajście z zakłopotaniem, ale wyglądał tak, jakby wracał do siebie – Naprawdę musimy iść.
Wystąpił naprzód i uścisnął swoimi dłońmi jedną z dłoni Harry’ego.
- Powodzenia, mam nadzieje, że się jeszcze spotkamy. Cała nadzieja czarodziejskiego świata spoczywa na twoich barkach.
- Och, dzięki – powiedział Harry. - Żegnaj Harry – powiedziała Hestia ściskając jego dłoń – Będziemy myślami przy tobie. - Ufam, że wszystko będzie w porządku – odpowiedział Harry spoglądając na ciotkę Petunie i Dudley’a. - Och, jestem pewien, że skończymy jako najlepsi przyjaciele – powiedział Diggle delikatnie machając ręką. Hestia poszła za nim.
    Dudley wyswobodził się z objęć matki i podszedł do Harry’ego, który miał nieodpartą chęć do przestraszenia go za pomocą magii. Wtedy Dudley wyciągnął w jego stronę swoją wielką, różową dłoń.
- Rety, Dudley! – powiedział Harry przekrzykując szloch ciotki Petunii – Czy dementorzy zmienili Ci osobowość?
- Nie wiem – mruknął Dudley – Do zobaczenia Harry
- Ta… - powiedział Harry potrząsając ręką Dudley’a – Może. Uważaj na siebie Wielki De.
Dudley prawie uśmiechnął się. Wyszli z ociąganiem. Harry słyszał ich ciężkie kroki na żwirowej ścieżce, a potem trzask drzwi od samochodu. Ciotka Petunia, skrywając swą twarz w chusteczce do nosa, rozejrzała się za źródłem dźwięku. Wyglądało, jakby nie spodziewała się, że zostanie sam na sam z Harrym. Szybko schowała chusteczkę do torebki i powiedziała:
– Zatem, do widzenia – i pomaszerowała w stronę drzwi nie patrząc na niego.
- Do widzenia – powiedział Harry.
Zatrzymała się i obejrzała. Na moment Harry’ego ogarnęło dziwne uczucie, że chce mu coś powiedzieć. Wysłała mu dziwne, obce spojrzenie. Wyglądała jakby miała coś na końcu języka, ale wyszła z pokoju tak samo jak jej mąż i syn.

Offline

 

#4 2007-12-12 19:59:40

naru

hokage

Zarejestrowany: 2007-12-01
Posty: 14
Punktów :   

Re: harry potter 7

ROZDZIAŁ CZWARTY
________________________________________
SIEDMIU POTTERÓW


Harry wbiegł do sypialni i dotarł do okna w chwili, gdy samochód Dursley’ów wyjeżdżał z podjazdu na główną ulicę, by następnie, na skrzyżowaniu skręcić w prawo. W szybach przez moment odbijało się czerwone światło zachodzącego słońca, potem pojazd zniknął mu z oczu.
Harry wziął klatkę Hedwigi, błyskawicę i plecak, popatrzył na swój nienaturalnie czysty pokój i zszedł do przedpokoju, gdzie pozostawił bagaż. Chłopiec czuł się dziwnie wiedząc, że już nigdy nie wróci do tego domu. Dawno temu, chwile, gdy Dursley’owie zostawiali go samego, sprawiały mu radość. Mógł wtedy grać na komputerze w pokoju Dudley’a i oglądać telewizję, przerywając tylko po to, by podkraść coś z lodówki. Teraz, gdy sobie to przypominał, czuł jakąś dziwną pustkę, tak jakby wspominał kogoś, kogo stracił.
- Nie chcesz przyjrzeć się temu miejscu? - zapytał Hedwigę, która, wciąż obrażona, chowała głowę pod skrzydło - Nigdy tu nie wrócimy. Nie chcesz przypomnieć sobie starych czasów? Na przykład wycieraczka pod drzwiami. Kojarzysz? Dudley wypłakiwał się na niej, gdy uratowałem go przed dementorami. Wyobrażasz sobie, że jest mi za to wdzięczny? A w zeszłym roku przez te drzwi przechodził sam Dumbledore.
Harry na chwilę stracił wątek, a Hedwiga, wciąż ukrywająca głowę pod skrzydłem, nie pomagała mu się skoncentrować. Harry odwrócił się.
- A tutaj, Hedwigo - Harry otworzył drzwi komórki pod schodami - mieszkałem przez prawie dziesięć lat! Wtedy jeszcze mnie nie znałaś. Kurczę, już zapomniałem, jak mało tam miejsca.
Harry spojrzał na niedbale rzucone buty i parasolki, które były pierwszą rzeczą, jaką widział budząc się w swojej komórce pod schodami, do której, poza nim, zaglądały tylko pająki.
To było jeszcze przed tym, jak Harry poznał swoją prawdziwą tożsamość; zanim dowiedział się jak naprawdę zginęli jego rodzice i dlaczego wokół niego dzieję się tyle dziwnych rzeczy. Harry wciąż pamiętał sny, które mu wtedy towarzyszyły. Nawet wtedy śniły mu się błyski zielonego światła i latający motocykl (wuj Vernon o mało nie doprowadził do wypadku samochodowego, gdy podczas drogi do Zoo chłopiec mu o nim opowiedział).
Gdzieś w okolicy rozległ się nagły, ogłuszający ryk. Potter nagle wyprostował się uderzając głową o ramę. Cicho powtarzając ulubione przekleństwa wuja Vernona i trzymając się za głowę wyjrzał przez okno wychodzące na ogród.
Ciemność zdawała się falować a powietrze drżeć. Wtem, gdy Zaklęcie Kameleona przestało działać, postacie zaczęły się pojawiać. Harry natychmiast rozpoznał Hagrida w kasku i goglach, siedzącego na ogromnym motorze, do którego dołączono czarny kosz dla dodatkowego pasażera. Otaczający go ludzie schodzili z mioteł, a dwoje z nich nawet z testrali.
Harry pospieszył im na spotkanie, wybiegając przez tylne drzwi. Była radość i łzy, gdy Hermiona zarzuciła mu na szyję ramiona, Ron poklepał po plecach, a Hagrid spytał:
- W porząsiu, Harry? Gotów na odlot?
- O tak – odparł Harry, obdarzając wszystkich promiennym uśmiechem – Ale nie spodziewałem się takiej armii!
- Zmiana planów – mruknął Szalonooki, trzymający dwa nieziemsko wypchane worki. Jego magiczne oko obracało się z ogromną prędkością, zatrzymując się to na niebie, to na ogrodzie, to znów na domu – Zanim obgadamy sprawę, wejdźmy do środka.
Harry wpuścił ich do kuchni, gdzie, śmiejąc się i gawędząc, rozsiedli się na krzesłach i oparli o wypolerowane blaty ciotki Petunii oraz nieskazitelnie czyste sprzęty domowe – wysoki, tyczkowaty Ron; Hermiona z włosami zaplecionymi w gruby warkocz; Fred i George, szczerzący się w identyczny sposób; długowłosy Bill (badly scarred); łysiejący pan Weasley, o sympatycznym wyrazie twarzy i lekko przekrzywionych okularach; zaprawiony w boju, jednonogi Moody z błękitnym, magicznym okiem szalejącym w oczodole; Tonks o krótkich włosach w swoim ulubionym odcieniu jasnego różu; Lupin, na którego szarej twarzy pojawiło się sporo nowych zmarszczek; piękna, smukła Fleur z długimi, blond włosami o srebrzystym połysku; łysy, szeroki w barach Kingsley; Hagrid o niesfornej fryzurze, zgarbiony, by uniknąć uderzenia głową w sufit;  Mundungus Fletcher, mały, brudny, o zapadniętych, paciorkowatych oczach i matowych włosach. Serce Harry'ego zdawało się rosnąć i promienieć na ten widok – w tej chwili czuł niesamowitą sympatię  do każdego z nich, nawet do Mundugusa, którego próbował udusić ostatnim razem, kiedy się widzieli.
- Kingsley, myślałem, że zajmujesz się mugolskim premierem? – Harry zawołał przez pokój.
- Wytrzyma beze mnie jedną noc – odparł Kingsley – Ty jesteś ważniejszy.
- Zgadnij co się stało, Harry – zaszczebiotała siedząca na pralce Tonks, poruszała lewą dłonią, na której błyszczał pierścionek.
- Wyszłaś za mąż? - zdziwił się Harry, patrząc to na nią, to na Lupina.
- Przykro mi, że nie mogłeś tam być, Harry. To niewielkie, kameralne przyjęcie.
- Wspaniale, gratulacje.
- Dobra, dobra, będziemy mieli czas na miłe pogawędki później - zagrzmiał Moody, przekrzykując zgiełk i w kuchni zapanowała cisza. Odłożył na podłogę worki, które trzymał w ręce i zwrócił się do Harry'ego.
- Jak Dedalus zapewne ci powiedział, musieliśmy porzucić plan A. Pius Thicknesse przeszedł na ich stronę, co stawia nas w kłopotliwej sytuacji. Sprawił, że za podłączenie tego domu do sieci Fiuu, umieszczenie tu Świstoklika, aportowanie lub deportowanie się stąd, można iść na odsiadkę. Oficjalnie zrobił to wszystko w imię twojego dobra, by powstrzymać Sam-Wiesz-Kogo przed dostaniem się tutaj. Jednak było to absolutnie bezsensowne, póki chroni cię krew twojej matki. Tak naprawdę, ma to na celu uniemożliwienie ci ucieczki stąd w jednym kawałku. I jeszcze jeden problem: nie jesteś pełnoletni, co oznacza, że wciąż zostawiasz za sobą Ślad.
- Ja nie...
- Ślad! - zawołał zniecierpliwiony Szalonooki – Zaklęcie, które wykrywa magiczną aktywność w najbliższym otoczeniu czarodziejów poniżej siedemnastego roku życia. Tak właśnie Ministerstwo dowiaduje się o użyciu magii przez niepełnoletnich! Jeśli ty, lub ktoś niedaleko ciebie użyje magii, żeby cię stąd wyciągnąć, Thicknesse będzie o tym wiedział, a skoro on, to i Śmierciożercy. Nie możemy czekać, aż Ślad zniknie, bo chwila, z którą stajesz się pełnoletni, jest też chwilą, z którą przestaje działać krew twojej matki. W skrócie, Pius Thicknesse myśli, że ma cię na tacy.
Harry zgodził się w duchu z tym całym Thicknessem.
- Więc co robimy?
- Użyjemy jedynych środków transportu, jakie nam pozostały, jedynych, których użycie nie pozostawi Śladu, bo nie będziemy musieli rzucać zaklęć: miotły, testrale i motor Hagrida.
Harry widział słabe punkty tego planu, ale trzymał język za zębami, dając Szalonookiemu szansę wyjaśnienia całości.
- Ochrona, którą dała ci matka, zniknie tylko w dwóch przypadkach: w chwili wejścia w pełnoletność lub – Moody wykonał ręką koło nad kuchnią – gdy przestaniesz nazywać to miejsce domem. Ty i twoje wujostwo obieracie teraz oddzielne ścieżki, przez co rozumiemy, że już nigdy nie będziecie żyli wspólnie, tak?
Harry przytaknął.
- Więc tym razem, kiedy opuścisz ten dom, nie będzie już odwrotu, a czar przestanie działać w chwili, gdy przekroczysz jego granicę. Postanowiliśmy sami zdjąć zaklęcie, ponieważ alternatywą jest czekanie, aż Sam-Wiesz-Kto dopadnie cię tu w twoje urodziny. Jedyna nadzieja w tym, że Sam-Wiesz-Kto nie wie, że dziś cię przenosimy. Zostawiliśmy fałszywy trop w Ministerstwie. Myślą, że nie zabierzemy cię przed trzydziestym. Przypominam jednak, że próbując zwodzić Sam-Wiesz-Kogo, nie możemy polegać na domysłach. Niewątpliwie wyznaczył on kilku Śmierciożerców do patrolowania nieba, tak dla pewności. Zabezpieczyliśmy Tuzin domów, najlepiej jak tylko potrafiliśmy. Wszystkie wyglądają, jakby były potencjalnymi kryjówkami dla ciebie, wszystkie związane z Zakonem: mój dom, dom Kingsley’a, stryjecznej babki Weasley’ów – Murriel... Chwytasz?
- Taa - odparł Harry, nie do końca zgodnie z prawdą, ponieważ wciąż widział dziurę w planie.
- Naprawdę udajesz się do domu rodziców Tonks. Będziesz miał jedną okazję użycia Świstoklika do Nory. Jakieś pytania?
- Yy... tak - przyznał Harry - Może i na początku nie będą wiedzieli, do którego z domów się udaję, ale czy to nie stanie się oczywiste, gdy – szybko policzył zgromadzonych – czternaście osób uda się do domu rodziców Tonks?
- Ach – mruknął Moody – Zapomniałem o najważniejszym. Do Tonks nie poleci czternaście osób. Tej nocy na niebie będzie siedmiu Potterów, każdy z kompanem, każda para uda się do innej bezpiecznej kryjówki.
Z wewnętrznej kieszeni płaszcza Moody wyjął piersiówkę czegoś, co wyglądało jak błoto.
Nie musiał nic mówić, Harry natychmiast pojął cały plan.
- Nie! - powiedział głośno, a jego słowa rozbrzmiały w kuchni – Nie ma mowy!
- Mówiłam im, że tak zareagujesz – rzekła Hermiona, z nutką samozadowolenia w głosie.
- Jeśli myślicie, że pozwolę sześciu osobom zaryzykować życie...
- Tak, bo to byłoby dla nas coś nowego – wtrącił się Ron.
- Udawanie mnie to zupełnie co innego!
- Cóż, w sumie nikt z nas nie ma na to specjalnej ochoty – stwierdził poważnie Fred – Wyobraź sobie, że coś pójdzie nie tak i pozostaniemy na zawsze kościstą, czterooką szują.
Harry nawet się nie uśmiechnął.
- Nie zrobicie tego, jeśli nie będę współpracował, potrzebne wam moje włosy.
- O kurczę, cały plan legł w gruzach – przejął się George – Rzeczywiście, my wszyscy nie mamy szans zdobyć włosów bez twojej zgody.
- Taaak, trzynastu przeciwko jednemu facetowi, który nie może używać magii. Nic z tego - dodał Fred.
- Zabawne - burknął Harry – Ubaw po pachy.
- Jeśli będziemy zmuszeni użyć siły, to się nie zawahamy – zagrzmiał Moody, którego magiczne oko drżało lekko w oczodole, gdy wpatrywał się w Harry'ego – Wszyscy tu są pełnoletni, Potter i gotowi zaryzykować.
Mundungus wzruszył ramionami i skrzywił się. Magiczne oko Moody’ego obróciło się dokładnie przez środek jego głowy, by spojrzeć na Mundungus’a.
- Koniec dyskusji, czas zażyć eliksir. Potrzebuję kilku twoich włosów, chłopcze. Teraz.
- To głupie, naprawdę nie ma takiej potrzeby...
- Nie ma potrzeby?! - warknął Moody - Tam na zewnątrz czeka Sam-Wiesz-Kto, a połowa Ministerstwa razem z nim! Potter, jeśli mamy szczęście, połknął przynęte i planuje atak trzydziestego, ale byłby głupcem, gdyby nie wyznaczył jednego lub dwóch Śmierciożerców, żeby mieli na ciebie oko. Na jego miejscu właśnie tak bym zrobił. Być może nie są w stanie tego robić, póki działa czar, ale przypominam, że niedługo przestanie, a oni znają przybliżone współrzędne tego miejsca. Naszą jedyną szansą jest użycie przynęt. Nawet Sam-Wiesz-Kto nie jest w stanie podzielić się na siedem części.
Spojrzenia Harry'ego i Hermiony spotkały się, ale szybko odwrócili głowy.
- Więc jak będzie, Potter? Kilka włosków, jeśli łaska.
Harry rzucił Ronowi krótkie spojrzenie, ale ten tylko zrobił minę mówiącą, po-prostu-to-zrób.
- Już – ponaglił go Moody.
Czując na sobie wzrok wszystkich w kuchni, Harry sięgnął do czubka swojej głowy, złapał kosmyk włosów i pociągnął.
- Świetnie - rzekł Moody, kuśtykając w jego stronę, wyciągnąwszy uprzednio zatyczkę piersiówki - Wrzuć tu, jeśli łaska.
Harry upuścił włosy do błotnistej cieczy. Gdy zetknęły się z powierzchnią, eliksir zaczął pienić się i dymić, a następnie w mgnieniu oka zmienił barwę na czysto-złotą.
- Och, wyglądasz dużo bardziej smakowicie, niż Crabbe’a i Goyle’a – stwierdziła Hermiona, wtem zauważyła uniesione brwi Rona, zarumieniła się i dodała – Wiesz, co mam na myśli... Eliksir Goyle'a przypominał smarki.
- Dobrze, teraz zapraszam podrabiane Pottery tutaj - powiedział Moody.
Ron, Hermiona, Fred, George i Fleur ustawili się na przeciwko błyszczącego zlewu ciotki Petunii.
- Brakuje jednego - zauważył Lupin.
- Tutaj - burknął Hagrid, podnosząc Mundungusa za kołnierz i rzucając za Fleur, która zmarszczyła nos i odsunęła się, by stanąć między Fredem i Georgem.
- Jestem żołnierzem, powinienem raczej robić za obrońcę - zaczął Mundungus.
- Cisza - warknął Moody – jak już mówiłem, tchórzliwy szkodniku, celem Śmierciożerców nie jest zabicie Pottera, tylko złapanie go. Dumbledore zawsze twierdził, że Sam-Wiesz-Kto będzie chciał wykończyć Harry'go osobiście. To obrońcy będą mieli się o co martwić, bo to właśnie ich Śmierciożercy będą chcieli zabić.
Mundungus nie wyglądał na przekonanego, ale Moody już wyjął pół tuzina szklanek o rozmiarach  kieliszków do jajek, które trzymał w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Rozdał je i napełnił Eliksirem Wielosokowym.
- Zdrówko.
Ron, Hermiona, Fred, George, Fleur i Mundungus opróżnili sowje szklanki. Wszyscy skrzywili się, gdy eliksir zapiekł ich w gardłach. Na twarzach pojawiły się pęcherze, a ich rysy zaczęły się zniekształcać, niczym gorący wosk . Hermiona i Mundungus wystrzelili w górę, natomiast Ron, Fred i George skurczyli się, włosy im ciemniały, sylwetki Hermiony i Fleur jakby wklęsły.
Moody zaczął obojętnie rozwiązywać sznurki wielkich worków, które ze sobą przyniósł. Gdy się wyprostował, stało przed nim sześciu Harry’ch Potterów, sapiących i dyszących.
Fred i George spojrzeli na siebie i krzyknęli jednocześnie:
- Łał! Jesteśmy identyczni!
- No nie wiem, wciąż jestem przystojniejszy – powiedział Fred przeglądając się w czajniku.
- O nie – jęknęła Fleur, przyglądając się swojemu odbiciu w drzwiczkach mikrofalówki –
Bill, nie patrz na mnie, wyglądam okropnie.
- Te ubrania są trochę za luźne, mam tu mniejsze – powiedział Moody, wskazując na pierwszy worek.
- Nie zapomnijcie o okularach, w bocznej kieszeni jest sześć par. A jak się już ubierzecie, weźcie bagaż z drugiego worka.
Prawdziwy Harry pomyślał, że to chyba najdziwaczniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widział, a widział już wiele. Patrzył, jak sześć jego sobowtórów grzebie w torbach, zmienia ubrania i zakłada okulary. Wolałby, żeby okazali trochę więcej szacunku dla jego prywatności, gdy wszyscy zaczęli rozbierać się, z dużo większą łatwością wystawiając na pokaz jego ciało, niż gdyby chodziło o ich własne.
- Wiedziałem, że Ginny kłamała na temat tego tatuażu – powiedział Ron, przyglądając się swojej nagiej klacie.
- Harry, twój wzrok jest naprawdę straszny – oznajmiła Hermiona, założywszy okulary.
Już ubrani, fałszywi Harry wzięli plecaki i klatki, w których siedziały wypchane sowy śnieżne z drugiego worka.
- Dobrze – powiedział Moody, gdy cała siódemka: ubrana, w okularach i z
bagażami w rękach, stanęła przed nim. – Pary będą następujące: Mundungus podróżuje ze mną na miotle...
- Dlaczego z tobą? – burknął Mundungus, stojący najbliżej tylnych drzwi.
- Bo chcę mieć na ciebie oko – odburknął Moody. Jego oko nie przestało lustrować Mundungusa, gdy kontynuował – Artur z Fredem...
- Jestem George – powiedział bliźniak, do którego zwrócił się Moody – Nie jesteś w stanie nas odróżnić nawet, gdy jesteśmy Harry’m?
- Przepraszam, George.
- Tylko żartowałem. Tak naprawdę jestem Fred.
- Koniec tego przekomarzania! – warknął Moody – Drugi z was, kimkolwiek jest – Fred, czy
George – jesteś z Remusem. Panienka Delacour...
- Wezmę Fleur na testrala – powiedział Bill – ona nie lubi mioteł.
Fleur podeszła do niego i obdarzyła go zalotnym, pełnym oddania uśmiechem, którego Harry z całego serca pragnął nigdy więcej nie oglądać na swojej twarzy.
- Panienka Granger z Kingsley'em, również na testralu...
Hermiona westchnęła z ulgą w odpowiedzi na uśmiech Kingsley’a. Harry wiedział, że nie czuła się pewnie na miotle.
- Więc wychodzi na to, że będziemy razem, Ron – powiedziała radośnie Tonks, przewracając stojak na kubki, gdy do niego machała.
Ron nie wyglądał na tak zadowolonego, jak Hermiona.
- A ty ze mną, Harry. W porząsiu? – zapytał trochę niepewnie Hagrid - Polecimy na motorze, miotły i testrale nie udźwigną mojego ciężaru, nie? Nie pozostaje wiele miejsca na siodełku, więc polecisz w koszu.
- Wspaniale – odpowiedział Harry, nie do końca zgodnie z prawdą.
- Sądzimy, że Śmierciożercy będą się spodziewali, że polecisz na miotle –
powiedział Moody, który, jak się wydawało, rozumiał, co Harry czuje – Snape miał teraz dużo czasu, by powiedzieć im o tobie wszystko, czego nie przekazał wcześniej, więc jeśli napotkamy jakichś Śmierciożerców, to spodziewamy się, że wybiorą jednego z Potterów lecących na miotle.
- Dobra – kontynuował, zawiązując worek z ubraniami, po czym ruszył w stronę drzwi – Daję nam trzy minuty na opuszczenie domu. Nie ma sensu zamykać drzwi, to i tak nie powstrzyma Śmierciożerców, gdy przyjdą cię szukać. Ruszać się, żwawo...
Harry pospieszył po swój plecak, Błyskawicę i klatkę z Hedwigą, po czym dołączył do innych, którzy czekali na niego w ogrodzie za domem. Ze wszystkich stron nadlatywały miotły przywoływane przez właścicieli; Kingsley pomógł Hermionie wejść na wielkiego, czarnego testrala, a Bill podsadził Fleur, by mogła wspiąć się na drugiego z nich, Hagrid zaś czekał na Harry’ego przy motorze.
- Czy to jest motor Syriusza?
- Dokładnie ten sam – odparł Hagrid – Ostatni raz, gdy cię na nim wiozłem, mieścił żeś mi się na dłoni, Harry.
Harry czuł się trochę poniżony siedząc w koszu, ponieważ znajdował się kilka stóp niżej od innych. Ron uśmiechnął się ironicznie widząc Harry’ego, który przypomniał dziecko siedzące w gokarcie w wesołym miasteczku. Potter wepchnął miotłę i plecak pod nogi, klatkę Hedwigi ułożył między kolanami. Nie była to wygodna pozycja.
- Artur trochę przy nim pomajstrował – powiedział Hagrid.
Gajowy wszedł na siedzenie, które lekko zgrzytnęło i obniżyło się o parę cali pod ciężarem Hagrida.
- Trochę go ulepszyliśmy – powiedział, wskazując palcem na fioletowy przycisk obok szybkościomierza.
- Proszę cię, uważaj... – poprosił pan Weasley – Nie wiem, czy dobrze to zrobiłem, więc nie ryzykuj bez potrzeby.
- W porządku – oznajmił Moody – Wszyscy gotowi? Chcę, żebyście ruszyli dokładnie w tym samym momencie, inaczej stracimy całą przewagę.
Wszyscy skinęli głowami.
- Trzymaj się mocno, Ron – powiedziała Tonks. Harry zauważył, jak jego przyjaciel rzuca przepraszające spojrzenie Lupinowi, zanim objął jego żonę w pasie. Hagrid odpalił motocykl, który zawył jak smok. Kosz w którym znajdował się Potter, zaczął nieprzyjemnie wibrować.
- Powodzenia wszystkim! – krzyknął Moody – Widzimy się za jakąś godzinę
w Norze. Na trzy. Raz... Dwa... TRZY!
Silnik warczał okropnie, a Harry czuł, że kosz przechyla się na bok.
Wznosili się szybko, oczy chłopca napełniły się łzami. Czarodzieje na miotłach również wystartowali, a czarne ciała testrali błyskawicznie pomknęły ku górze. Nogi Harry’ego, na których leżały plecak i klatka, zaczynały drętwieć. Było mu tak niewygodnie, że zapomniał zerknąć po raz ostatni  na dom przy Privet Drive 4.
Wtem zostali otoczeni przez wroga. Co najmniej trzydzieści zakapturzonych postaci unosiło się w powietrzu, tworząc wielkie koło, wewnątrz którego znajdowali się członkowie Zakonu.
Ze wszystkich stron rozlegały się krzyki, widać było błyski zielonego światła. Hagrid wrzasnął, motocykl przechylił się. Harry stracił orientację. Był przerażony. Nie rozumiał tego, co krzyczą członkowie Zakonu, zielone światło mieszało się w jego głowie ze światłem ulicznych latarni. Plecak, miotła i klatka Hedwigi wyśliznęły się spod jego nóg...
- Nie! Pomocy!
Miotła zaczynała wypadać. Harry`emu udało się złapać plecak i klatkę, zanim motor odzyskał pionową pozycję. Po chwili znów błysnęło zielone światło. Sowa zaskrzeczała i upadła na dno klatki.
- Nie! Nie!
Motocykl ruszył do przodu, Harry zobaczył Śmierciożerów lecących w różne strony.
- Hedwigo! Hedwigo!
Sowa jednak leżała na podłodze klatki, nieruchoma niczym zabawka. Nie mógł jej stamtąd wyciągnąć. Bał się. Spojrzał do tyłu i zobaczył walczących ludzi, zielone światło oraz dwie oddalające się pary ludzi na miotłach szybujących gdzieś w oddali, ale nie był w stanie rozpoznać tych postaci.
- Hagridzie, musimy zawrócić! – wrzeszczał Harry próbując przekrzyczeć ryk silnika. Wyciągnął różdżkę, położył klatkę na pdołodze nie mogąc uwierzyć, że Hedwiga nie żyje.
– Hagridzie, zawracaj!!
- Muszę bezpiecznie dostarczyć cię na miejsce, Harry – krzyknął Hagrid otwierając przepustnicę.
- Stój! Przestań! – wrzeszczał Harry.
Dwie smugi zielonego światła przemknęły tuż koło jego lewego ucha. Czterech Śmieciożerców wyłamało się z kręgu i ruszyło w pościg za Hagridem, celując w jego plecy. Gajowy skręcił gwałtownie, ale wrogowie nadal za nim podążali. Harry schował się w koszu, żeby ukryć się przed zaklęciami. Młody czarodziej wystrzelił z różdżki snop czerwonego światła. Odległość między motocyklem a Śmierciożercami zwiększyła się nieznacznie, podczas gdy ci próbowali uniknąć zaklęć Harry’ego.
- Nie rób tego, Harry! To nic nie da! – ryknął Hagrid. Potter spojrzał w górę akurat w momencie, w którym Hagrid wcisnął zielony przycisk obok wskaźnika ilości paliwa.
Czarny dym z rury wydechowej stworzył zasłonę, która rozrastała się we wszystkich kierunkach. Trzech Śmierciożerców zdołało ją ominąć, czwarty nie miał tyle szczęścia; na chwilę zniknął z pola widzenia, by po chwili spaść na ziemię wraz z resztkami swojej miotły. Jeden z jego towarzyszy zwolnił, aby go ratować, ale Harry nie mógł zobaczyć nic więcej, gdyż Hagrid przyspieszył, zostawiając dwóch pomocników Voldemorta w tyle.
Następne śmiertelne zaklęcia wystrzelone przez dwóch Śmierciożerców przeleciały nad głową Harry’ego. Chłopak odpowiedział czarem oszałamiającym. Czerwone i zielone promienie zderzyły się i rozproszyły, przybierając formę różnokolorowych iskier. Harry pomyślał o fajerwerkach i mugolach pod nimi, którzy nie mieli pojęcia, co się dzieje.
- Trzymaj się, Harry, jeszcze raz! – krzyknął Hagrid i wcisnął drugi przycisk. Tym razem z rury wydechowej wyleciała ogromna sieć. Śmierciożercy nie dali się w nią złapać. Na domiar złego, dołączył do nich trzeci, który wcześniej pomagał koledze.
- To załatwi sprawę, Harry. Trzymaj się mocno! – powiedział Hagrid, a Harry ujrzał jak jego przyjaciel uderza całą dłonią w przycisk pod szybkościomierzem.
Kula ognia wystrzeliła z rury wydechowej, a motocykl popędził do przodu niczym pocisk. Śmierciożercy zniknęli Harry’emu z oczu próbując ominąć płomienie. Kosz przechylił się niebezpiecznie.
- W porządku, Harry! – krzyknął Hagrid, który leżał na tylnej części motoru, wciśnięty tam przez ogromną prędkość. Nikt nie trzymał kierownicy i Harry czuł, że kosz kołysze się gwałtownie.
- Spokojnie, wszystko pod kontrolą – zawołał gajowy, wyciągając spod płaszcza swoją parasolkę.
- Hagridzie! Nie! - Reparo!
Rozległ się ogłuszający huk i kosz całkowicie odłączył się od motoru. W akcie desperacji Harry użył zaklęcia Wingardium Leviosa. Kosz zawisł w powietrzu. Śmierciożercy byli coraz bliżej...
- Już idę , Harry! – w ciemności rozległ się głos Hagrida.
Harry poczuł, że znowu spada. Wychylając się, wystrzelił we wrogów zaklęcie Impedimenta.
Czar trafił prosto w pierś Śmierciożercy. Sługa Voldemorta stracił kontrolę nad miotłą.
- Już idę, Harry! Już idę!
Ogromna łapa chwyciła Harry’ego za szaty i wyciągnęła ze spadającego kosza. Gdy wznieśli się wyżej, uciekając przed dwoma Śmierciożercami, Harry wycelował różdżkę w kosz i użył Confringo.
Poczuł się okropnie gdy klatka Hedwigi eksplodowała. Siła uderzenia zrzuciła jednego ze Śmieciożerców z miotły.
- Harry, tak mi przykro, tak mi przykro! – jęczał Hagrid – Powinienem był to naprawić... Nie masz miejsca...
- W porządku, po prostu leć! – krzyknął Potter, gdy wrogowie znów się zbliżyli.
Hagrid skręcał co chwilę, aby uniknąć zaklęć, które przecinały powietrze. Harry wiedział, że gajowy nie chce po raz kolejny wystrzelić kuli ognia, dlatego atakował Śmierciożerców zaklęciami oszałamiającymi. Jeden z nich uchylił się, aby uniknąć trafienia, przez co kaptur zsunął mu się z głowy. Harry w czerwonym blasku kolejnego zaklęcia dojrzał twarz Stanleya Shunpike’a... Stan...
- Expelliarmus! – krzyknął Harry
- To on, on jest prawdziwy!
Krzyk Śmierciożercy dobiegł Harry’ego pomimo ryku silnika. Chwilę potem, obaj prześladowcy zawrócili i zniknęli.
- Harry, co się stało? – zapytał Hagrid – Gdzie oni polecieli?
- Nie mam pojęcia!
Harry był zaniepokojony. Śmierciożerca rozpoznał go. Jak? Wyprostował się na siedzeniu, złapał Hagrida za kurtkę i powiedział:
- Hagrid, musimy uciekać!
- Trzymaj się mocno, Harry!
Biało-niebieski płomień po raz drugi wystrzelił z rury wydechowej. Harry poczuł, że się zsuwa z siedzenia. Hagrid pomógł mu się utrzymać.
- Zgubiliśmy ich, Harry! Udało się! – wrzeszczał Hagrid.
Harry nie był o tym do końca przekonany. Bał się. Jeden z nich jeden z nich rozpoznał go... „To on.... To on jest prawdziwy...”.
- Prawie jesteśmy na miejscu! – krzyknął Hagrid.
Harry poczuł, że powoli opadają, choć latarnie w dole wciąż wyglądały jak gwiazdy.
Nagle zapiekła go blizna na czole. Śmierciożerca pojawił się obok motocykla i znów zaatakował zabójczym zaklęciem.
Wtedy Harry zobaczył Voldemorta. Czarny Pan leciał za nim bez miotły czy testrala. Jego wężowata twarz wyłaniała się z ciemności, a białe palce trzymały różdżkę.
Hagrid krzyknął ze strachu i skierował motocykl pionowo w dół. Świadomy śmiertelnego niebezpieczeństwa, Harry miotał na oślep zaklęciami oszałamiającymi. Zobaczył upadające ciało i wiedział, że trafił jednego z nich. Usłyszał huk i zobaczył iskry wydobywające się z silnika. Motor wirował w powietrzu bez żadnej kontroli.
Znowu przemknęły obok nich snopy zielonego światła. Harry ponownie stracił orientację w terenie; blizna wciąż go piekła, był pewien, że zginie. Zobaczył, jak zakapturzona postać podnosi różdżkę...
- Nie!
Hagrid zeskoczył z motocykla wprost na Śmierciożercę. Miotła zaczęła spadać.
- Jest mój! - krzyknął Voldemort.
Młody czarodziej czuł, że zbliża się koniec.
- Avada...
Gdy piekący ból zmusił Harry’ego do zamknięcia oczu, jego różdżka sama zadziałała.
    Poczuł, jak jego ręka bezwolnie unosi się. Zobaczył strumień złotego światła. Ostatni Śmierciożerca wrzasnął.
- Nie! - krzyknął Voldemort.
Harry zauważył, że jego nos znajduje się o cal od przycisku wystrzeliwującego kulę ognia. Nacisnął go wolną ręką, a motor popędził prosto ku ziemi.
- Hagridze – wołał Harry, modląc się o życie – Hagridzie! Accio Hagrid!
Motocykl przyspieszył. Z twarzą na wysokości kierownicy, Potter nie widział nic oprócz latarni ulicznych, które zdawały się zbliżać. Wiedział, że się rozbije.
- Daj mi swoją różdżkę, Selwyn! - powiedział Czarny Pan.
Harry wyczuł obecność Voldemorta.. Patrzył w jego czerwone oczy przekonany, że to ostatnia rzecz, jaką widzi.
Nagle Voldemort znikł. Potter spojrzał w dół i zobaczył Hagrida leżącego bezwładnie na ziemi, tuż pod nim. Pociągnął kierownicę, aby uniknąć rozbicia się. Próbował znaleźć hamulec, ale zanim mu się to udało, wpadł do sadzawki.

Offline

 

#5 2007-12-12 20:01:30

naru

hokage

Zarejestrowany: 2007-12-01
Posty: 14
Punktów :   

Re: harry potter 7

Poległy wojownik


- Hagrid?
Harry usiłował wyrwać się z otaczających go szczątków metalu i skóry; jego dłonie zagłębiały się w zmętniałą wodę, gdy próbował wstać. Nie mógł zrozumieć, gdzie podział się Voldemort i w każdej chwili spodziewał się jego powrotu. Coś ciepłego i wilgotnego spływało po jego podbródku i czole. Przepłynął staw i potykając się ruszył w stronę wielkiej, ciemnej masy leżącej na ziemi, która była ni mniej ni więcej, jak Hagrid.
- Hagrid? Hagrid, powiedz coś!
Ale ciemna masa nawet nie drgnęła.
- Kto tam jest? Potter, to ty? Jesteś Harrym Potterem?
Harry nie rozpoznał głosu mężczyzny. Wtedy kobieta krzyknęła:
- Oni się rozbili, Ted! Rozbili się w ogrodzie!
Harry'emu zakręciło się w głowie.
- Hagrid - powtórzył głupio, a kolana ugięły się pod nim.
Następną rzeczą, którą pamiętał, było leżenie na plecach, pod które ktoś wetknął mu poduszki oraz piekący ból w żebrach i prawym ramieniu. Brakujący ząb wrócił na swoje miejsce, ale blizna na czole wciąż pulsowała.
- Hagrid?
Otworzył oczy i zobaczył, że leży na kanapie w nieznanym mu, jasnym salonie. Jego plecak leżał na podłodze, mokry i zabłocony. Jasnowłosy mężczyzna o sporym brzuchu przyglądał się Harry'emu z troską.
- Hagrid ma się dobrze, synu - poinformował go mężczyzna. - Moja żona jest przy nim. Jak się czujesz? Złamałeś coś jeszcze? Wyleczyłem twoje żebra, ząb i ramię. Przy okazji, jestem Ted. Ted Tonks - ojciec Dory.
Harry podniósł się szybko. Przed Jego oczami pojawiły się światła. Poczuł mdłości i zawroty głowy.
- Voldemort... - wyszeptał.
- Spokojnie - odparł Ted Tonks, kładąc rękę Harry'ego na stosie poduszek. - To złamanie było paskudne. Co się stało? Motor się zepsuł? Artur Weasley przesadził z tym mugolskim sprzętem?
- Nie - powiedział Harry. Blizna bolała go jakby była otwartą raną. - Śmierciożercy, mnóstwo Śmierciożerców. Ścigali nas.
- Śmierciożercy? - zdziwił się Ted. - Przecież nie wiedzieli, że dzisiaj zostaniesz przetransportowany.
- Wiedzieli - zaprzeczył Harry.
Ted Tonks wlepił oczy w sufit jakby obserwował niebo.
- Przynajmniej nasze zaklęcia ochronne działają, czyż nie? Nie będą w stanie zbliżyć się nawet na sto jardów.
Teraz Harry zrozumiał zniknięcie Voldemorta - po prostu napotkał on magiczną barierę stworzoną przez Zakon. Miał tylko nadzieję, że nie przestanie ona działać. Wyobraził sobie Voldemorta, sto jardów ponad nimi, próbującego znaleźć sposób na przedarcie się przez coś, co Harry wyobrażał sobie jako wielką, przezroczystą bańkę.
Młody czarodziej zszedł z kanapy; musiał zobaczyć się z Hagridem by upewnić się, że ten przeżył. Ledwie stanął na nogach, do domu wszedł gajowy. Jego twarz była umazana błotem i krwią. Kulał na jedną nogę lecz niewątpliwie żył.
- Harry!
Przewracając dwa stoliki i doniczkową aspidistrę, pokonał odległość między nimi dwoma wielkimi krokami, przyciągnął Harry'ego w uścisku, który omal nie zmiażdżył jego świeżo wyleczonych żeber.
- Cholibka, Harry, jak tyś z tego wyszedł? Myślałem, że już po nas!
- Tak, ja też. Nie mogę uwierzyć...
Harry wyrwał się z uścisku. Rozpoznał kobietę, która weszła do pokoju.
- Ty! - krzyknął, po czym sięgnął do kieszeni po różdżkę, lecz jej tam nie było.
- Twoja różdżka jest tutaj, synu - powiedział Ted, podając ją Harry'emu. - Leżała obok ciebie. podniosłem ją... A kobieta, na którą krzyczysz, to moja żona.
- Och... Przepraszam.
Gdy pani Tonks weszła do pokoju, zauważył różnice między nią a jej siostrą Bellatrix. Włosy Andromedy były brązowe, a oczy bardziej przyjazne. Niemniej jednak jej spojrzenie mogło wydawać się równie wyniosłe.
- Czy naszej córce coś się stało? - spytała. - Hagrid powiedział, że wpadliście w zasadzkę. Gdzie jest Nimfadora?
- Nie wiem - odrzekł Harry. - Nie wiemy, co stało się z resztą.
Ted wymienił z żoną spojrzenia. Na widok ich twarzy Harry poczuł się winny. Uważał, że jeśli ktoś z nich umarł, umarł przez niego. Zgodził się na ten plan i oddał swoje włosy.
- Świstoklik! – przypomniał sobie. - Musimy dostać się do Nory. Tam wszystkiego się dowiemy. Będziemy mogli wysłać wam list...
- Nimfadorze nic nie będzie, Andromedo - powiedział Ted. - Ona wie co robi. Jako Auror wykonywała już trudniejsze zadania. Przy okazji: Świstoklik jest tam – zwrócił się do Harry`ego. - Za trzy minuty przeniesie się do Nory.
-Skorzystam z niego - powiedział Harry zakładając plecak. - Ja...
Spojrzał na panią Tonks. Chciał przeprosić za to, że przez niego boi się o życie córki, ale nie był w stanie znaleźć odpowiednich słów.
-Powiem Tonks... Nimfadorze... Żeby wysłała wam list kiedy... Dziękuję za to, że nas pani poskładała... Za wszystko...
Ted poprowadził Harry`ego do następnej sypialni. Po chwili dołączył do nich Hagrid, pochylając się, aby nie uderzyć głową o futrynę.
- Świstoklik jest tutaj – pan Tonks wskazał na niedużą, srebrną szczotkę leżącą na stoliku.
- Dziękuję - rzekł Harry, gotowy do drogi.
- Poczekaj... - powiedział Hagrid. - Gdzie jest Hedwiga?
- Ona... została trafiona - wyjaśnił Potter.
Uświadomił sobie to, co się stało. Poczuł wstyd. Do oczu napłynęły mu łzy. Hedwiga była jego towarzyszką. Tylko ona łączyła go ze światem magii, gdy przebywał u Dursleyów.
- Nie przejmuj się... - powiedział szorstko Hagrid. - Nie przejmuj się. Żyła długo i wspaniale. - Hagrid. - przerwał mu pan Tonks, gdy szczotka zaczęła emitować jasne światło.
Gajowy dotknął Świstoklika. Harry i Hagrid poczuli nagłe szarpnięcie w okolicach pępka. Świat zmienił się w wirującą nicość. Chwilę później pojawili się na podwórku przed Norą. Ktoś krzyczał. Harry odrzucił szczotkę i wstał, chwiejąc się nieznacznie. Zobaczył panią Weasley i Ginny, zbiegające po stopniach z tyłu domu, gdy Hagrid, który również stracił równowagę podczas lądowania, podnosił się z ziemi.
- Harry? Ten prawdziwy Harry? Co się stało? Gdzie są pozostali? - załkała pani Weasley.
- Co pani ma na myśli? Nie wrócił nikt poza nami? - wysapał Harry.
Odpowiedź można było wyczytać z bladej twarzy pani Weasley.
- Śmierciożercy już na nas czekali – poinformował ją Harry. - Byliśmy otoczeni od samego początku. Wiedzieli, że to dzisiaj. Nie mam pojęcia, co stało się z innymi. Czterech z nich nas ścigało, jedyne, co mogliśmy zrobić, to uciekać, a wtedy dogonił nas Voldemort.
W jego głosie dało się słyszeć przepraszającą nutę, jakby błagał ją, by zrozumiała, dlaczego nie wie, co stało się z jej dziećmi, ale...
- Dzięki Bogu, że jesteś cały! - zawołała, ściskając go mocno, choć Harry uważał, że na to nie zasłużył.
- Nie znalazłoby się trochę brandy? - zapytał Hagrid, wciąż się trzęsąc – Do celów medycznych.
Mogłaby przywołać ją za pomocą magii, ale gdy tylko pospieszyła do domu, Harry zrozumiał, że nie chciała, by ktokolwiek widział jej łzy. Harry popatrzył na Ginny, a ona odpowiedziała na jego milczącą prośbę o trochę informacji.
- Ron i Tonks powinni zjawić się pierwsi, ale przegapili swój Świstoklik. Wrócił bez nich. – Wskazała na zardzewiałą puszkę oleju, leżącą nieopodal. - A ten – tu wskazała starego buta – Należy do taty i Freda. Powinni być drudzy. Ty i Hagrid mieliście być po nich, a – spojrzała na zegarek - jeśli wszystko poszło dobrze, Lupin i George pojawią się za jakąś minutę.
Wróciła pani Weasley, niosąc butelkę brandy, którą następnie podała Hagridowi. Ten odkorkował ją i wypił z gwinta.
- Mamo! - zawołała Ginny, wskazując jakiś punkcik kilka stóp dalej.
Plama niebieskiego światła pojawiła się w ciemności, rosnąc z każdą chwilą. Pojawili się Lupin i George – zachwiali się i zwalili na ziemię. Harry natychmiast zorientował się, że coś jest nie tak: Lupin podtrzymywał nieprzytomnego George'a, którego twarz była cała we krwi.
Harry podbiegł do nich i chwycił George'a za nogi. Wspólnymi siłami, Harry i Lupin wnieśli jednego z bliźniaków do domu, przeszli przez kuchnię i ułożyli na kanapie w salonie. Kiedy światło lampy padło na głowę George'a, Ginny nabrała głośno powietrza, a żołądek Harry'ego podskoczył. Brakowało jednego ucha. Jego twarz i szyja były mokre od krwi.
Gdy pani Weasley pochyliła się nad rannym synem, Lupin złapał Harry'ego za ramię i niezbyt delikatnie zaciągnął do kuchni, gdzie Hagrid wciąż próbował przepchnąć się przez tylne drzwi.
- Cholibka! - krzyknął Hagrid z oburzeniem. - Daj mu spokój... Puść Harry`ego...
Lupin zignorował go.
- Jakie stworzenie siedziało w rogu mojego gabinetu, gdy byłeś tam po raz pierwszy? - zapytał Lupin, potrząsając Potterem. - Jakie? Odpowiadaj!
- Druzgotek. Był w akwarium, czyż nie?
Lupin wypuścił Harry`ego i oparł się o kredens.
- Co to ma być? Co się dzieje? - ryknął Hagrid.
- Przepraszam, Harry, ale musiałem się upewnić – wyjaśnił krótko Remus. - Jest wśród nas zdrajca. Voldemort wiedział o tym, że będziesz przeniesiony w inne miejsce, a tylko ludzie wtajemniczeni w plan mogli mu o tym powiedzieć. Nie mogłem być pewien czy naprawdę jesteś Harrym Potterem.
- Ale dlaczego nie sprawdziłeś mnie? - wysapał Hagrid, ciągle próbujący przejść przez drzwi.
- Jesteś półolbrzymem – odpowiedział Lupin. - Eliksir wielosokowy działa tylko na ludzi.
- Żaden z członków zakonu nie powiedziałby o tym Voldemortowi – wyjaśnił Potter. - On dogonił mnie dopiero pod koniec, wcześniej nie wiedział, gdzie jestem. Gdyby ktoś wtajemniczył go w plan, od początku byłby poinformowany, że lecę z Hagridem.
- Voldemort cię dogonił? - zapytał ostro Remus. - Co się stało? Jakim cudem uciekłeś?
Harry szybko opisał pościg, rozpoznanie przez Śmierciożercę, przywołanie Voldemorta i jego pojawienie się przed chronionym terenem domu rodziców Tonks.
- Rozpoznali cię? Jak? Co zrobiłeś?
- Ja... - Potter próbował przypomnieć sobie, ale cała podróż była dla niego mieszanką strachu i dezorientacji. - Zobaczyłem Stana Shunpike'a... Tego kolesia z Błędnego Rycerza. Próbowałem go rozbroić zamiast... Wiesz, on nie wiedział, co robi. Był pod wpływem Imperiusa.
- Harry, rozbrajanie to przeszłość. Ci ludzie chcą cię złapać i zabić. Jeżeli nie możesz zabić, użyj Drętwoty.
- Byliśmy setki stóp nad ziemią, a on nie był sobą! Gdybym rzucił Drętwotę to tak, jakbym użył Avady. Zaklęcie Expelliarmus dwa lata temu uratowało mnie przed Voldemortem – dodał Harry. Zachowanie Lupina przypominało mu Zachariasza Smitha drwiącego z nauczania Expelliarmusa w Gwardii Dumbledore`a.
- Tak, Harry – odrzekł Lupin. - I Śmierciożercy to widzieli. Wybacz, ale było to niezwykłe zachowanie w takiej sytuacji. Robienie tego samego przy ludziach, którzy byli przy tym lub o tym słyszeli było prawie samobójstwem.
- Więc uważasz, że powinienem był go zabić? - zdenerwował się chłopak.
- Oczywiście, że nie – powiedział Lupin. - Ale Śmierciożercy, a szczerze powiedziawszy większość ludzi, spodziewałoby się, że w takiej sytuacji odpowiesz na atak. Expelliarmus to przydatne zaklęcie, Harry, ale Śmierciożercy uważają je za twój znak rozpoznawczy, a ja przestrzegam Cię, byś do tego nie dopuścił!
Lupin sprawiał, że Harry czuł się idiotycznie, ale jakaś cząstka jego osobowości wciąż chciała się buntować.
- Nie będę usuwał ludzi z mojej drogi tylko dlatego, że się na niej znaleźli. To w stylu Voldemorta.
Riposta Lupina została zagłuszona przez Hagrida. Udało mu się wreszcie przecisnąć przez drzwi i zataczając się, opaść na krzesło, które załamało się pod jego ciężarem. Ignorując mieszankę przekleństw i przeprosin, Harry znów zwrócił się do Lupina:
- Czy George wyjdzie z tego?
Cała frustracja Lupina zdała się wyparować pod wpływem tego pytania.
- Tak myślę, chociaż nie mamy możliwości przywrócenia mu ucha. Zostało trafione klątwą, to czarna magia.
Na zewnątrz zrobiło się jakieś zamieszanie. Lupin zerwał się i wybiegł przez tylne drzwi, Harry przeskoczył nad nogami Hagrida i popędził do ogrodu.
Dwie sylwetki pojawiły się na podwórku, a gdy Harry zbliżył się do nich, rozpoznał Hermionę, powracającą już do swojej zwykłej postaci i Kingsleya, oboje kurczowo trzymający wieszak na ubrania. Hermiona padła Harry'emu w ramiona, ale Kingsley nie był tak wylewny. Ponad ramieniem Hermiony, Harry widział, jak wyciąga różdżkę i celuje nią w pierś Lupina.
- Ostatnie słowa, jakie Dumbledore skierował do nas dwóch!
- Harry jest naszą jedyną nadzieją. Zaufajcie mu – odrzekł spokojnie Remus.
Kingsley już odwracał się, by wycelować w Harry'ego, ale Lupin powiedział:
- To on, już go sprawdzałem.
- Dobrze, dobrze – mruknął Kingsley, chowając różdżkę. – Ale ktoś nas zdradził! Wiedzieli, że to już dziś!
- Na to wygląda – potwierdził Lupin – Ale nie wiedzieli, że będzie siedmiu Harrych.
- Mała pociecha! - warknął Kingsley. - Kto jeszcze wrócił?
- Tylko Harry, Hagrid, George i ja.
Hermiona zakryła twarz dłońmi, by stłumić jęk.
- Co wam się stało? - zapytał Lupin.
- Śledziło nas pięciu, dwóch zraniłem, możliwe, że jednego zabiłem – wyliczył Kingsley. - I widzieliśmy Sami-Wiecie-Kogo. Dołączył do pościgu gdzieś w połowie drogi, ale szybko zniknął. Remus, on...
- Lata – dokończył Harry. - Też go widziałem, gonił mnie i Hagrida.
- To dlatego zniknął. Żeby cię śledzić! - stwierdził Kingsley. - Nie mogłem zrozumieć, co go skłoniło do zmiany planów.
- Harry był trochę zbyt miły dla Stana Shunpike'a – wyjaśnił Lupin.
- Stan? - powtórzyła Hermiona. - Myślałam, że jest w Azkabanie?
Kingsley zaśmiał się, ale w jego głosie nie było wesołości.
- Hermiono, to oczywiste, że była masowa ucieczka z Azkabanu, zatuszowana przez Ministerstwo. Kiedy rzuciłem klątwę na Travera, spadł mu kaptur. On też jeszcze do niedawna odsiadywał wyrok. Ale co stało się z tobą, Remus? I gdzie jest George?
- Stracił ucho – powiedział Lupin.
- Stracił... - pisnęła Hermiona.
- Robota Snape'a.
- Snape'a?! - krzyknął Harry. - Nic nie mówiłeś!
- W trakcie pościgu spadł mu kaptur. Sectumsempra zawsze była jego specjalnością. Chciałbym powiedzieć, że odpłaciłem mu z nawiązką, ale wszystko, co mogłem zrobić, to podtrzymywać George'a przy życiu. Tracił tyle krwi...
Zapadła cisza i cała czwórka spojrzała w niebo. Nie dostrzegli żadnego ruchu, gwiazdy wciąż świeciły, bez najmniejszego mrugnięcia, wszystkie jednakowe, nie zasłonięte przez latających przyjaciół. Gdzie był Ron? Gdzie Fred i pan Weasley? Gdzie byli Bill, Fleur, Tonks, Szalonooki i Mundugus?
- Chodź no, Harry! - zawołał Hagrid ochryple, stojąc w drzwiach, w których znów utknął.
    Szczęśliwy z jakiegoś zajęcia, Harry pomógł mu się oswobodzić i razem przeszli przez pustą kuchnię do salonu, gdzie pani Weasley i Ginny opiekowały się Georgem. Pani Weasley zatamowała krwawienie i w świetle lampy Harry mógł zobaczyć czystą, ziejącą dziurę w miejscu, gdzie powinno znajdować się ucho Georga.
- Jak z nim?
Pani Weasley rozejrzała się i powiedziała:
- Nie mogę sprawić, by odrosło, skoro zostało oderwane za pomocą Czarnej Magii. Ale mogło być znacznie gorzej... W końcu żyje.
- Tak – rzekł Harry. - Dzięki Bogu.
- Czy mi się zdaje, czy słyszałam kogoś jeszcze na podwórku? - spytała Ginny.
- Hermiona i Kingsley – odparł Harry.
- Bogu dzięki – wyszeptała Ginny. Ich spojrzenia się spotkały: Harry miał ochotę objąć ją, trzymać ją w ramionach. Nie obchodziło go specjalnie to, że jest tu jej matka, ale zanim zdążył zadziałać pod wpływem tego impulsu, z kuchni dobiegł ich głośny trzask.
- Udowodnię ci, kim jestem, Kingsley, ale najpierw zobaczę się z synem! A teraz odsuń się, jeśli choć trochę zależy ci na swoim życiu!
Harry nigdy nie słyszał, by pan Weasley krzyczał w ten sposób. Wpadł do salonu, jego łysina aż błyszczała od potu, okulary były przekrzywione. Fred pojawił się zaraz za nim, obaj bardzo bladzi, ale cali i zdrowi.
- Artur! - załkała pani Weasley – Och, dzięki ci, Panie!
- Co z nim?
Pan Weasley uklęknął koło George'a. Pierwszy raz, od kiedy Harry go poznał, Fredowi zdawało się brakować słów. Wpatrywał się ponad oparciem kanapy w ranę swojego brata, jakby nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
Możliwe, że słysząc przybycie Freda i ich ojca, George się obudził.
- Jak się czujesz, synu? - wyszeptał pan Weasley.
George podniósł rękę, by dotknąć swojej głowy.
- Jak święty – wymamrotał.
- Co z nim? - wychrypiał Fred z przerażeniem w głosie. - Czy zaklęcie pomieszało mu w głowie?
- Jak święty... - powtórzył George, otwierając oczy i spoglądając na brata. - Widzisz... Jak święty ze świecącą dziurą. Łapiesz, Fred?
Pani Weasley zaszlochała mocniej niż kiedykolwiek. Twarz Freda odzyskała kolory.
- Żałosne – skomentował Fred. - Żałosne! Słyszeliśmy już tyle dowcipów o uszach, a ty wymyślasz taki dziurawy!
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. - George wyszczerzył się do zapłakanej matki. - Wreszcie będziesz w stanie nas rozróżnić, mamo.
Rozejrzał się.
- Cześć, Harry. Jesteś nim, prawda?
- Ach, nim. To znaczy... tak, to ja – rzekł Harry, podchodząc do kanapy.
- Przynajmniej jesteś w jednym kawałku – powiedział George. - Dlaczego Ron i Bill nie wypłakują się jeszcze nad moim łożem śmierci?
- Jeszcze nie wrócili, George – wyjaśniła pani Weasley
Uśmiech George'a znikł. Harry spojrzał na Ginny i poszedł z nią na zewnątrz.
- Ron i Tonks powinni wkrótce się pojawić – stwierdziła cicho Ginny gdy szli przez kuchnię. - Ciocia Muriel nie mieszka daleko.
Harry nie odpowiedział. Próbował opanować swój strach od chwili, gdy pojawił się w Norze. Lęk zaczynał przejmować nad nim władzę; wydawał się pełznąć po jego skórze, pulsować w piersi, ściskać za gardło. Gdy schodzili po schodach, Ginny chwyciła dłoń Harry'ego.
Kingsley chodził w kółko i wlepiał wzrok w niebo zawsze, gdy zmieniał kierunek. Przypominał Potterowi wuja Vernona sprzed jakiegoś miliona lat. Hagrid, Hermiona i Lupin stali obok siebie w ciszy wpatrując się w górę. Żadne z nich nawet nie spojrzało gdy Harry i Ginny dołączyli do tego milczącego kręgu.
Minuty wydawały się być latami. Najlżejszy powiew wiatru sprawiał, że podskakiwali, by obrócić się w stronę szeleszczącego krzaka czy drzewa w nadziei, że zobaczą tam któregoś z zaginionych członków Zakonu
Nagle, ponad nimi zmaterializowała się pędząca miotła.
- To oni! - krzyknęła Hermiona.
Tonks wylądowała z poślizgiem, wysyłając w powietrze ziemię z kamieniami.
- Remus! - zapłakała w ramię Lupina, gdy zeszła ze swojej miotły. Miał białą, kamienną twarz i zdawało się, że nie jest w stanie wykrztusić słowa. Ron chwiejnym krokiem podszedł do Harry'ego i Hermiony.
- Jesteś cała – wymamrotał, zanim Hermiona rzuciła się na niego, ściskając mocno.
- Już myślałam... Myślałam, że...!
- Wszystko w porządku – zapewnił Ron, poklepując ją po plecach – Cały i zdrowy.
- Ron był niesamowity – powiedziała Tonks ciepło, odrywając się od Lupina. - Wspaniały. Ogłuszyć Śmierciożercę, prosto w głowę, lecąc na miotle i to ruchomy cel? To jest dopiero coś!
- Zrobiłeś to wszystko? - spytała Hermiona, wpatrując się w Rona i wciąż obejmując ramionami jego szyję.
- No popatrz, jaka niespodzianka – odparł mrukliwie, oswobadzając się. - Pewnie wróciliśmy jako ostatni, co?
- Nie – rzekła Ginny. - Wciąż czekamy na Billa i Fleur oraz Szalonookiego i Mundugusa. Powiem mamie i tacie, że jesteś cały – dodała, po czym pobiegła do domu.
- Co was zatrzymało? - zapytał Lupin, jakby zły na Tonks.
- Bellatrix – wyjaśniła. - Remusie, ona pragnie mnie dopaść mniej więcej w tym samym stopniu, co Harry'ego. Bardzo się wysilała, żeby mnie zabić. Jeszcze się zemszczę. Ale na pewno raniliśmy Rudolfa. Potem udaliśmy się do domu Muriel, ale przegapiliśmy Świstoklik, tak koło nas skakała.
Mięsień drżał na szczęce Lupina. Pokiwał tylko głową, ale nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
- A co wam się przydarzyło? - spytała Tonks, obracając się do Harry'ego, Hermiony i Kingsleya.
Streścili jej szybko przebieg ich drogi, ale wciąż wisiał nad nimi narastający niepokój, spowodowany nieobecnością Billa, Fleur, Szalonookiego i Mundugusa, który stawał się coraz trudniejszy do zignorowania.
- Będę musiał wrócić na Downing Street, powinienem być tam od godziny – oznajmił wreszcie Kingsley, rzuciwszy ostatnie spojrzenie na niebo. - Dajcie mi znać, jak wrócą.
Lupin przytaknął. Machając im na pożegnanie, Kingsley przeszedł przez furtkę, znikając w ciemności. Harry'emu zdawało się, że usłyszał stłumione pyknięcie, gdy Kingsley deportował się tuż za płotem.
Państwo Weasley zbiegli po stopniach do ogrodu, a po chwili to samo zrobił a Ginny. Rodzice uścisnęli mocno Rona, nim zwrócili się do Lupina i Tonks.
- Dziękujemy wam – powiedziała pani Weasley – za naszych synów.
- Nie bądź śmieszna, Molly – odparła Tonks.
- Jak George? - zapytał Lupin.
- A co ma być? - wypalił zdziwiony Ron
- Stracił...
Reszta wypowiedzi pani Weasley utonęła wśród okrzyków. Testral właśnie pojawił się w zasięgu wzroku i wylądował kilka stóp od nich. Bill i Fleur ześlizgnęli się ze stworzenia, potargani, ale nie ranni.
- Bill! Dzięki Bogu, dzięki Bogu!
Pani Weasley podbiegła, by go uściskać, ale zaniechała tego, widząc jego minę.
- Szalonooki nie żyje – rzekł Bill, patrząc prosto na ojca.
Nikt się nie odezwał, nikt nie wykonał ruchu. Harry czuł, jak coś w nim spada i spada na ziemię, opuszczając go na zawsze.
- Widzieliśmy, jak to się stało – powiedział Bill, a Fleur przytaknęła. Na jej policzkach ślady łez wciąż błyszczały w świetle z kuchennych okien. - To było zaraz po tym, jak wylecieliśmy z kręgu. Szalonooki i Dung byli blisko nas, też zdążali na północ. Voldemort - on umie latać – leciał prosto na nich. Dung spanikował, słyszałem jego wrzaski. Szalonooki próbował go powstrzymać, ale się deportował. Klątwa Voldemorta trafiła Szalonookiego prosto w twarz, spadł z miotły i... nie mogliśmy nic zrobić, nic, mieliśmy na ogonie pół tuzina...
Głos Billa się załamał.
- Oczywiście, że nie mogliście nic zrobić – powiedział Lupin.
Wszyscy stali, patrząc na siebie nawzajem. Harry nie mógł zrozumieć tego, co się stało. Szalonooki martwy, to niemożliwe... Szalonooki, tak twardy, tak odważny, zaprawiony w boju...
W końcu chyba do wszystkich dotarło, chociaż nikt tego nie powiedział, że nie ma powodu czekać dłużej na podwórku i w milczeniu podążyli za państwem Weasley z powrotem do Nory, do salonu, gdzie Fred i George zaśmiewali się do łez.
- Co się stało? - zapytał Fred obserwując twarze wchodzących. - Co jest? Czy komuś...
- Szalonooki – urwał pan Weasley. - Nie żyje.
Uśmiechy bliźniaków zmieniły się na grymasy zaskoczenia. Wydawało się, że nikt nie wiedział, co robić. Tonks cicho wypłakiwała się w chusteczkę. Byli ze sobą blisko - Nimfadora była jego podwładną, ale też najlepszą przyjaciółką w Ministerstwie. Siedzący w kącie Hagrid wycierał oczy chustką o rozmiarach obrusu.
Bill podszedł do barku, z którego wyciągnął butelkę ognistej whisky i kilka szklanek.
- Bierzcie – powiedział, wykonując zamaszysty ruch różdżką. Dwanaście szklanek poleciało do wszystkich osób przebywających w pokoju, jedną zostawił dla siebie. - Za Szalonookiego.
- Za Szalonookiego – wszyscy odpowiedzieli chórem i wypili.
- Za Szalonookiego – powiedział Hagrid z niewielkim opóźnieniem.
Harry poczuł, że ognista whisky pali jego gardło. Alkohol zdawał się przywracać czucie i odwagę, niszcząc paraliż oraz uczucie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.
- Więc Mundungus zniknął? - zapytał Lupin, który jednym łykiem pochłonął całą zawartość szklanki.
Atmosfera w jednej chwili uległa zmianie. Na twarzach zarysowało się napięcie. Wszyscy patrzyli na Remusa czekając, aż dokończy on wypowiedź, jednocześnie bojąc się tego, co mogą usłyszeć.
- Wiem, co myślicie – zaczął Bill. - Na początku też mi się tak wydawało. Śmierciożercy chcą, żebyśmy tak myśleli, ale Fletcher nas nie zdradził. Sami-Wiecie-Kto nie wiedział o tym, że jest siedmiu Potterów, a to właśnie Mundugus wpadł na ten pomysł. Gdyby był zdrajcą, nie oszukalibyśmy Śmierciożerców. Dung po prostu spanikował. Nie chciał iść na przedzie, ale Szalonooki go do tego zmusił a Sami-Wiecie-Kto zaatakował właśnie ich. Chyba każdy z was by się w takiej sytuacji wystraszył.
- Sami-Wiecie-Kto robił dokładnie to, czego spodziewał się Moody – powiedziała Tonks pociągając nosem. - Szalonooki twierdził, że Sami-Wiecie-Kto oczekiwał, że Harry poleci z najsilniejszym i najbardziej wykwalifikowanym aurorem. Najpierw ścigał Szalonookiego, ale gdy Mundugus uciekł, zaatakował Kingsleya...
- Tak, i to wszystko bardzo dobri – rzekła Fleur. - Ale ciągli nie wiemi, skąd oni wiedzieli, że przenosimy 'Arry'ego. Ktoś podał datę komuś obcy. Tylko tak możemi wyjaśnić, skąd wiedzieli o plani.
Popatrzyła po wszystkich. Na jej pięknej twarzy wciąż było widać ślady łez. W duchu pragnęła, żeby ktoś zaprzeczył jej słowom, ale nikt tego nie zrobił. W ciszy słychać było tylko czkawkę Hagrida. Harry popatrzył na niego. Hagrid, którego kochał i któremu ufał, już raz dał się oszukać Voldemortowi. Sześć lat temu wymienił ważną informację na smocze jajo...
- Nie – powiedział Potter wyjątkowo głośno. Ognista whisky wydawała się wzmacniać jego głos. - To znaczy... Jeżeli ktoś popełnił błąd i wyjawił jakąś informację, wiem, że nie jest zdrajcą. To nie jego wina. Musimy sobie ufać. Ja ufam każdemu z was. Nie uwierzyłbym, że ktokolwiek z tu zgromadzonych sprzedałby mnie Voldemortowi.
Odpowiedziała mu cisza. Wszyscy popatrzyli na niego. Harry wypił trochę whisky myśląc o Szalonookim. Szalonookim, który zawsze krytykował nadmierną ufność Dumbledore'a.
- Dobrze powiedziane, Harry – skomentował nieoczekiwanie Fred.
- Wypowiedź ucho-dzi w tłumie – dodał George. Fred nieznacznie się uśmiechnął.
Lupin spojrzał na Harry'ego w dziwny sposób.
- Uważasz mnie za głupca? - zapytał Potter ostro.
- Nie. Uważam, że jesteś podobny do Jamesa – wyjaśnił Remus. - On też uważał nieufność wobec przyjaciół za niehonorową.
Harry wiedział, do czego zmierza Lupin. James Potter został zdradzony przez swojego przyjaciela, Petera Pettigrew. Poczuł bezsensowną złość. Chciał zaprzeczyć, ale Lupin odwrócił się, położył szklankę na stole i powiedział do Billa:
- Mamy coś do zrobienia. Mogę zapytać Kingsleya czy...
- Nie – przerwał Bill. - Ja pójdę.
- Dokąd? - zapytały Fleur i Tonks w tej samej chwili.
- Musimy odzyskać ciało Szalonookiego – wyjaśnił Lupin.
- Czy to nie może... - zaczęła pani Weasley.
- ...Poczekać? - przerwał jej Bill. - Nie, chyba że chcemy, żeby zabrali je Śmierciożercy.
Nikt się nie sprzeciwił. Bill i Lupin pożegnali się i wyszli.
Wszyscy poza Harrym opadli na krzesła. Nieprzewidywalność i nieodwracalność śmierci była przytłaczająca.
- Ja też muszę iść – rzekł Harry.
Dziesięć par oczu skierowało się na niego.
- Nie bądź głupi – powiedziała pani Weasley. - O czym ty mówisz?
- Nie mogę tu zostać.
Potter dotknął swojego czoła. Znowu poczuł piekący ból, tak silny jak przed rokiem.
- Gdy tu jestem, grozi wam niebezpieczeństwo. Jestem tutaj. Nie chcę was narażać.
- Nie bądź głupi – powtórzyła pani Weasley. Celem dzisiejszej akcji było dostarczenie cię tutaj. Udało się. Fleur zgodziła się wziąć ślub tutaj, nie we Francji. Moglibyśmy wszyscy tu zostać i bronić cię.
Nie była w stanie tego zrozumieć. To, co powiedziała, wcale nie poprawiło Harry'emu samopoczucia.
- A co, jeśli Voldemort dowie się, że tu jestem?
- Jak miałby się o tym dowiedzieć? - zapytała pani Weasley.
- Jest kilka miejsc w których możesz teraz przebywać – dodał jej mąż. - Nie ma szans, żeby dowiedział się, gdzie się ukrywasz.
- To nie o siebie się martwię! – rzekł Potter.
- Wiemy o tym – powiedział Artur. - Ale jeżeli odejdziesz, wszystko, co zrobiliśmy tej nocy, straci sens.
- Nigdzie stąd nie idziesz – ryknął Hagrid. - Cholibka, Harry, po wszystkim, przez co żeśmy przeszli.
- Właśnie. Co z moim uchem? - rzekł George podnosząc się z posłania.
- Wiem o tym...
- Szalonooki nie chciałby...
- Wiem! - wrzasnął Harry.
Czuł się zaszantażowany: czy oni naprawdę myślą, że nie zdaje sobie sprawy, ile dla niego zrobili? Czy nie rozumieją, że właśnie dlatego chce odejść, zanim znów będą musieli cierpieć w imię jego bezpieczeństwa?
Zapadła długa, kłopotliwa cisza. Blizna nie przestawała kłuć pulsującym bólem. W końcu pani Weasley przerwała milczenie.
- Gdzie Hedwiga, Harry? - powiedziała, zachęcając go do zmiany tematu – Możemy zanieść ją do Świstoświnki i dać jej coś do jedzenia.
Jego wnętrzności ścisnęły się niczym pięść. Nie był w stanie powiedzieć jej prawdy. Dopił ostatni łyk ognistej whisky, by uniknąć odpowiedzi.
- Chciałbym zobaczyć to jeszcze raz! - zawołał Hagrid. - Uciec mu i przywalić zaklęciem, kiedy był dokładnie nad tobą!
- To nie byłem ja – rzekł stanowczo Harry. - To była moja różdżka. Moja różdżka wykazała odrobinę własnej woli.
Po kilku chwilach, Hermiona powiedziała łagodnie:
- Ale to jest niemożliwe, Harry. Chodzi ci o to, że użyłeś magii nie zastanawiając się nad tym. Po prostu zareagowałeś instynktownie.
- Nie – zaprzeczył Harry. - Motor spadał, nie miałem pojęcia, gdzie jest Voldemort. Ale moja różdżka skierowała się na niego i wystrzeliła zaklęcie, którego nawet nie jestem w stanie rozpoznać. Nigdy wcześniej nie sprawiłem, by pojawiły się złote płomienie.
- Często – powiedział pan Weasley – gdy działasz pod presją, wychodzi ci magia, o jakiej nie śniłeś. Małe dzieci często, bez wcześniejszej nauki, potrafią...
- To nie było to – warknął Harry przez zaciśnięte zęby. Blizna piekła jeszcze bardziej. Czuł złość i zdenerwowanie. Nienawidził tego, że oni wszyscy uważali jego moc za równą mocy Voldemorta.
Zapadła cisza. Wiedział, że mu nie uwierzyli. On sam nigdy wcześniejszej nie słyszał o różdżce, która sama z siebie rzucałaby zaklęcia.
Jego blizna zapłonęła przerażającym bólem. Jedyną rzeczą jaką mógł zrobić było powstrzymanie się od narzekania. Mamrocząc coś o świeżym powietrzu, postawił szklankę na stole i wyszedł.
Gdy przechodził przez podwórko, kościsty testral podniósł łeb, zaszeleścił ogromnymi skrzydłami podobnymi do skrzydeł nietoperza i powrócił do poprzedniej bezczynności. Harry zatrzymał się przy bramie ogrodu, przyglądając się roślinom, dotykając bolącego czoła i myśląc o Dumbledorze.
Dumbledore uwierzyłby mu. Dumbledore wiedziałby jak i dlaczego różdżka Harry'ego zadziałała bez udziału jego woli i wyjaśniłby, co łączy ją z różdżką Voldemorta. Dumbledore zawsze znał odpowiedzi. Ale Dumbledore, tak jak Szalonooki, Syriusz, jego rodzice i jego sowa, zginęli pozostawiając Harry'ego samemu sobie. Harry poczuł palenie w gardle, które nie miało nic wspólnego z ognistą whisky.
Nagle, ból nasilił się. Potter złapał się obiema rękami za bliznę i zamknął oczy. W jego głowie rozległy się głosy.
- Powiedziałeś, że użycie innej różdżki rozwiąże problem!
W jego umyśle pojawił się obraz wychudzonego, starego człowieka w łachmanach, leżącego na kamiennej podłodze. Wydawał z siebie okropny wrzask, wrzask nieuchronnej agonii.
- Nie! Nie! Błagam, błagam!
- Okłamałeś Lorda Voldemorta, Olivanderze!
- Nie, ja nie... Przysięgam, że tego nie zrobiłem!
- Próbowałeś pomóc Potterowi! Chciałeś umożliwić mu ucieczkę!
- Przysięgam... Ja nie... Myślałem, że inna różdżka pomoże!
- Wyjaśnij mi, więc. Co się stało? Dlaczego różdżka Lucjusza uległa zniszczeniu?
- Nie wiem... Połączenie... Jest tylko... pomiędzy waszym różdżkami.
- Kłamiesz!
- Proszę... Błagam...
Harry zobaczył, jak biała ręka unosi się i poczuł wzbierający w Voldemorcie gniew. Zobaczył umierającego Olivandera.
- Harry?
Wizja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Harry stał w ciemnościach, trzęsąc się, trzymając się prowadzącej do ogrodu furtki. Serce waliło mu w piersi, a blizna wciąż mrowiła.
Minęło dobrych kilka chwil, zanim zauważył koło siebie Rona i Hermionę.
- Wracaj do domu, Harry – wyszeptała Hermiona. - Wciąż myślisz o ucieczce?
- Tak, musisz zostać, stary – dodał Ron, waląc go po plecach.
- Dobrze się czujesz? - spytała Hermiona. Była wystarczająco blisko, by spojrzeć Harry'emu w twarz. - Wyglądasz strasznie!
- Cóż... - zaczął Harry drżącym głosem. - Na pewno lepiej niż Olivander.
Kiedy skończył opowiadać im, co właśnie zobaczył, Ron wyglądał na wstrząśniętego, ale Hermiona była całkowicie przerażona.
- Przecież miały się skończyć! Twoja blizna... przecież miała więcej tak nie robić! Musiałeś znów zostawić otwarte połączenie... Dumbledore chciał, żebyś zamykał swój umysł!
Gdy nie odpowiedział, złapała go za ramię.
- Harry, on ma w garści Ministerstwo, prasę i połowę świata czarodziejów! Nie pozwól, by twoja głowa dołączyła do tej kolekcji!

Offline

 

#6 2007-12-12 20:02:30

naru

hokage

Zarejestrowany: 2007-12-01
Posty: 14
Punktów :   

Re: harry potter 7

ROZDZIAŁ SZÓSTY
________________________________________
                                                               Ghul w Piżamie

Wstrząs po stracie Szalonookiego wisiał nad domem jeszcze parę dni. Harry ciągle trwał w przekonaniu, że zobaczy go wlokącego się przez drzwi jak innych członków Zakonu, którzy wchodzili i wychodzili przekazując najnowsze wieści. Harry czuł, że nic prócz działania nie uśmierzyłoby jego poczucia winy i żalu i to, że powinien wyruszyć na jego misje by znaleźć i zniszczyć Horkruksy tak szybko jak to tylko możliwe.
- No! Ale przecież nie możesz nic zrobić z ... – tu usta Rona niemo wypowiedziały słowo ‘Horkruksami’ – zanim nie skończysz siedemnastu lat. Wciąż jesteś pod obserwacją.
- Poza tym możemy tu opracować lepszy plan niż gdziekolwiek, no nie? – ściszył głos do szeptu – Masz jakiś pomysł gdzie jest teraz Sam-Wiesz-Kto?
- Nie – powiedział przejęty Harry.
- Myślę, że Hermina zrobiła małe poszukiwania – powiedział Ron – Mówiła mi, że zachowa to dla siebie do czasu, kiedy się tu dostaniesz. Kiedy zasiadali do stołu nakrytego śniadaniem, Pan Weasley i Bill właśnie wychodzili do pracy. Pani Weasley poszła na górę obudzić Hermionę i Ginny, podczas gdy Fleur dryfowała nad ziemią do łazienki by wziąć kąpiel.
- Ta ciągła obserwacja minie trzydziestego pierwszego. – powiedział Harry – To znaczy, że zostanę tutaj tylko cztery dni. Wtedy mogę…
- Pięć dni – stanowczo poprawił go Ron – Musimy zostać na ślubie. Oni zabiliby nas gdybyśmy mieli to przegapić. Harry zrozumiał, że Ron mówiąc ‘oni’ miał na myśli Fleur i Panią Weasley.
- To tylko jeden dodatkowy dzień – dodał Ron, kiedy Harry spojrzał na niego buntowniczo.
- Nie zdają sobie sprawy, jakie to ważne?
- Oczywiście, że nie.- powiedział Ron – Na nie, nie ma rozwiązania. Jak już o tym wspomniałeś to chciałbym z tobą pogadać.
Ron spojrzał w kierunku drzwi do środka Sali by sprawdzić czy Pani Weasley już nie wraca potem pochylił się bliżej nad Harrym.
- Mama próbowała odciągnąć Hermionę i mnie od tego. Ale my się oczywiście nie daliśmy. Z Tobą też będzie próbować, trzymaj się Harry. Tata i Lupin starali się czegoś od nas dowiedzieć, ale kiedy im powiedzieliśmy, że Dumbledore zakazał ci komukolwiek, prócz nas, o tym mówić, odpuścili sobie. Ale nie mama, bądź, co bądź, jest zdeterminowaną kobietą.
Przepowiednia Rona okazała się prawdą w przeciągu godziny. Krótko przed lunchem, Pani Weasley oddzieliła Harryego od innych pod pretekstem pomocy w identyfikacji pojedynczych męskich skarpetek, które spodziewała się znaleźć swe jego plecaku. Bezzwłocznie pokierowała go do malutkiej pomywalni naczyń w kuchni i zaczęła mówić.
- Ron i Hermiona wydają się myśleć, że wasza trójka rzuci Hogwart – zaczęła ciepłym, doraźnym tonem.
- Och…- odparł Harry – Więc, tak. Mamy taki zamiar. Magiel kręcił się zgodnym tempem w narożniku, wyciskając coś wyglądającego jak jedna z koszulek Pani Weasley. - Mogę spytać dlaczego rezygnujecie z waszej edukacji? - powiedziała Pani Weasley.
- Więc…, Dumbledore pozostawił mi… sprawy do załatwienia. – wymamrotał Harry – Ron i Hermina wiedzą o tym i też chcą iść.
- Jakiej formy są te ‘sprawy?
- Przepraszam. Nie mogę powie…
- No! Szczerze mówiąc, myślę, że Artur i ja mamy prawo wiedzieć, jestem tego pewna. Państwo Granger również by się ze mną zgodzili! – powiedziała Pani Weasley.
Harry przestraszył się ataku ‘zatroskanych rodziców’. Zmusił się do popatrzenia jej prosto w oczy, dostrzegł, że ich odcień był dokładnie taki sam jak u oczu Ginny. Nic to nie pomogło.
- Dumbledore nie chciałby by ktoś inny o tym wiedział, Pani Weasley. Przykro mi. Ron i Hermina nie muszą iść, to jest ich wybór…
- Nie widzę potrzeby dlaczego ty miałbyś nie iść również! – zerwała się, odrzucając wszystkie pretensje. – Jesteś zaledwie w tym wieku, właściwie żadnym! To jest absolutny nonsens, jeśli Dumbledore potrzebował załatwić jakieś sprawy miał cały Zakon do dyspozycji! Harry, musiałeś go źle zrozumieć. Prawdopodobnie mówił ci o czymś co on miał zamiar zrobić, a ty wydedukowałeś, że to ty musisz się tym zająć…
- Nic źle nie zrozumiałem. – powiedział jednoznacznie Harry. – to muszę być ja. Wręczył jej z powrotem pojedynczą skarpetę przypuszczając jej identyfikacje, która była zrobiona według wzorca ze złotego sitowia. - I ta nie jest moja. Nie kibicuję Puddlemere United.
- Oh, oczywiście, że nie – odparła Pani Weasley z niespodziewanym i raczej pozbawionym nerwowości od jej zdawkowego tonu. – Powinnam to sobie uświadomić. Więc, Harry, podczas kiedy wciąż jeszcze cię tu mamy, nie miałbyś nic przeciwko by pomóc w przygotowaniach do ślubu Billa i Fleur, chciałbyś? Wciąż jest tyle do roboty.
- Oczywiście, że tak. Nie mam nic przeciwko. – powiedział Harry, wprowadzony w zakłopotanie przez taką nagłą zmianę tematu.
- Słodko z twojej strony – odpowiedziała i się uśmiechnęła kiedy opuszczała pomywalnie naczyń.
Od momentu kiedy Pani Weasley zatrzymała Harryego, Ron i Hermoina byli zajęci przygotowaniami do ślubu, że trudno było im znaleźć czas by pomyśleć. Najlepszym wyjaśnieniem takiego zachowania była Pani Weasley chcąca rozproszyć uwagę wszystkich od myśli o Szalonookim i terrorze od ich niedawnej podróży.
Po dwóch dniach od ciągłego czyszczenia sztućców, odpowiedniego koloru uprzejmości, wstążek i kwiatów z odgnomowanego ogródka i pomocy Pani Weasley przy przygotowywaniu obszernych wypieków z kanapek, wszakże, Harry zaczął ją podejrzewać z różnych powodów. Wszystkie prace które im zadawała wydawały się mieć na celu trzymać jego, Rona i Hermionę z dala od siebie nawzajem. Nie miał szansy porozmawiać z ich dwójką na osobności od pierwszej nocy, kiedy powiedział im o Voldemorcie torturującym Olivandera.
- Mama myśli, że jeśli powstrzyma was od trzymania się razem i planowania to będzie umiała opóźnić twoje odejście. – Ginny powiedziała Harryemu półszeptem kiedy rozkładali stół do obiadu trzeciej nocy jego pobytu.
- I myśli, że co się wtedy stanie? – odbąknął Harry – Ktoś inny zabije Voldemorta podczas gdy ona trzyma nas tutaj, by robić vol-au-vent?
- Więc to prawda?- spytała – Właśnie to masz zamiar zrobić?
- Ja… Nie… tylko żartowałem – odpowiedział wymijająco Harry. Wpatrywali się w siebie nawzajem, ale jej wyraz twarzy zdradzał coś więcej niż szok.
Nagle Harry uświadomił sobie, że to był pierwszy raz, że miał z nią być sam na sam od czasu tych paru skradzionych godzin w odludnym kąciku w Hogwarcie. Był pewien, że ona również ich pamięta. Oboje podskoczyli kiedy drzwi się otworzyły i Pan Weasley, Kingsley i Bill przez nie weszli. Teraz byli często zapraszani na obiad przez innych członków Zakonu ponieważ Nora zastępowała numer 12, Grimmauld Place jako kwaterę główną. Pan Weasley wyjaśnił, że po śmierci Dumbledora, ich Strażnika Tajemnicy, każdy z ludzi któremu Dumbledore powierzył ów sekret stawał się również Strażnikiem Tajemnicy.
- I kiedy dwudziestka z nas kręci się w kółko, słabnie moc uroku Fidelis ( dokładności, wiary). Ze dwadzieścia razy Śmierciożercy mieli okazję zdobyć sekret od kogoś. Nie możemy oczekiwać ciągnąć to dalej.
- Ale czy do tego czasu na pewno Snape nie powie Śmierciożercom adresu? – zapytał Harry.
- Więc, Szalonooki umieścił kilka klątw przeciwko Snape'owi w przypadku gdyby wrócił tam znowu. Mamy nadzieję będą wystarczająco silni by trzymać go z dala i zawiążą mu język jeśli będzie próbował powiedzieć coś o tym miejscu, ale nie możemy być pewni. To byłoby szaleństwo wciąż używać tego miejsca jako kwaterę główną, ochrona stała się niepewna.
Kuchnia była tak zatłoczona tego wieczoru, że utrudniało manewrowanie nożami i widelcami. Harry znalazł ściśnięte miejsce dla siebie tuż obok Ginny. Niewyjaśnione sprawy, które były między nimi sprawiały, że chciałby usiąść parę miejsc dalej. Strasznie starał się unikać szturchania jej ramienia, podczas gdy kroił kurczaka.
- Żadnych wieści o Szalonookim? – Harry spytał Billa.
- Nic. – odpowiedział Bill. Nie mogli wyprawić pogrzebu Moddyemu ponieważ Billowi i Lupinowi nie powiodło się odnalezienie jego ciała. Trudno było dowieść gdzie mogło upaść biorąc pod uwagę ciemność i zamieszanie w tej bitwie. - Prorok Codzienny nie powiedział ani słowa o jego śmierci ani o znalezieniu ciała. – wtrącił Bill – Ale to nie ma dużego znaczenia. Teraz utrzymują się w miarę spokojne dni.
- I oni wciąż nie wysłali zawiadomienia o tych wszystkich czarach, których używałem jako nieletni uciekając przed Śmierciożercami? – Zawołał Harry przez stół do Pana Weasleya, który tylko potrząsnął głową.
- Dlatego, że wiedzą, że nie miałem wyboru czy też dlatego, że nie chcą mówić światu, że Voldemort mnie zaatakował?
- Raczej to drugie. Scrimgeour nie chce się przyznać, że Sam-Wiesz-Kto jest w pełni sił skoro jest, ani do tego, że w Azkabanie było pełno masowych ucieczek.
- Jasne, bo po co mówić ludziom prawdę? - powiedział Harry czyszcząc swój nóż tak ciasno, że niewyraźna blizna w tylnej części jego prawej dłoni wyróżniała się, biel na jego skórze układała się w zdanie: Nie będę opowiadać kłamstw.
- Czy nikt w Ministerstwie nie chce mu się przeciwstawić? – spytał gniewnie Ron.
- Oczywiście, Ron, ale ludzie są przerażeni. – odpowiedział Pan Weasley – przerażeni, że mogą być następni w kolejce do zniknięcia, że ich dzieci mogą być następne do zaatakowania! Słychać wkoło tyle przykrych plotek. Jako jedyny nie wierzę, że Pani profesor Burbage z Hogwartu nie zrezygnowała z pracy. Nikt jej nie widział od tygodni, tymczasem Scrimgeour całymi dniami przesiaduje zamknięty w swoim biurze. Mam tylko nadzieję, że opracowuje jakiś plan.
Nastąpiła pauza, w której Pani Weasley zaczarowała puste talerze na stole i zaserwowała tarte jabłkową.
- Musimy zdecydować jak cię przebrać, Arry – powiedziała Fleur, podczas gdy wszyscy jedli pudding- Na wesele – dodała, kiedy spojrzał na nią zmieszany – oczywiście żadni z goście nie będzie Śmierciożercy, ale nie możemy zagwarantować, że nie będą czegoś paplać po szampanie. Z tego Harry wywnioskował, że wciąż podejrzewa Hagrida.
- Tak, dobra wskazówka. – powiedziała Pani Weasley ze szczytu stołu gdzie siedziała, widowisko posadzone na końcu jej nosa, skanowała ogromną listę prac, które zabazgrała na długim kawałku pergaminu – Teraz, Ron, powiedz mi wysprzątałeś już swój pokój?
- Po co? – zaprotestował Ron trzaskając łyżką w dół i groźnie patrząc na matkę. – Po co mój pokój musi być posprzątany? Harry i ja jesteśmy zadowoleni tak jak jest teraz.
- Wyprawiamy z twoim bratem wesele w ciągu paru dni, młody człowieku…
- A czy będą brać ślub w mojej sypialni? – spytał rozwścieczony Ron – Nie! Więc dlaczego na brodę Merlina muszę…
- Nie mów w taki sposób do swojej matki – powiedział stanowczo Pan Weasley- I zrób to o co jesteś proszony.
Ron popatrzył spode łba na obojga z rodziców, podniósł łyżkę i zaatakował ostatnimi gryzami swoją jabłkową tarte.
- Ja mogę pomóc, ja też sporo nabałaganiłem. – powiedział Harry do Rona, ale Pani Weasley przecięła mu drogę.
- Nie, Harry, mój drogi, wolałabym raczej byś pomógł Arturowi przy kurczakach, i Hermino, byłabym dozgonnie wdzięczna gdybyś mogła zmienić prześcieradła dla państwa Delacour, wiesz, że przyjeżdżają jutro rano koło jedenastej. Ale jak się później okazało było bardzo mało roboty z kurczakami.
- Nie jest potrzebna żadna pomoc, co do tego, ekhm, co mówiła Molly. – powiedział Harryemu Pan Weasley blokując mu przejście do klatki – Ale, emm, Ted Tonks wysłał mi to co zostało po motorze Syriusza i, emm, i ukrywam go, to znaczy, trzymam go tutaj. Fantastyczna sprawa. Jest tam rura wybuchowa, jakoś tak to się nazywało, najbardziej imponujące są baterie, i to może być wspaniała okazja by sprawdzić jak całość działa. Mam zamiar spróbować i pozbierać to wszystko do kupy kiedy Molly nie bę… Miałem na myśli, kiedy będę miał czas... Kiedy wrócili do domu Pani Weasley nie było nigdzie widać więc Harry wślizgnął się schodami na poddasze do sypialni Rona.
- Sprzątam, sprzątam…! O, to ty.- powiedział Ron z ulgą, a Harry wszedł do pokoju.
Ron położył się z powrotem na łóżko, które ewidentnie właśnie opuścił. Pokój był równie zabałaganiony jak był tydzień temu. Wyłącznie przypadkowo było, że Hermiona siedziała właśnie w dalekim kącie z swoim puszystym rudym kotem, Krzywołapem, przy jej nogach, sortując książki, które Harry rozpoznał jako swoje, w dwa olbrzymie stosy.
- Cześć Harry – powiedziała, kiedy usiadła na jego polowym łóżku.
- Jak to zrobiłaś, że udało ci się uciec?
- Oh, Mama Rona zapomniała, że prosiła Ginny i mnie o zmianę prześcieradeł już wczoraj.- odparła Hermiona. Rzuciła Numerologię i Gramatykę na jeden ze stosów i Powstanie i Upadek Czarnej Magii na drugi.
- Właśnie rozmawialiśmy o Szalonookim. – powiedział Ron do Harryego – Przypuszczam, że mógł przeżyć.
- Ale przecież Bill widział jak go walnęli Klątwą Zabijającą. – powiedział Harry.
- Ta, ale Billa też wtedy atakowali – odparł Ron – Jak może być pewien co widział?
- Nawet jeśli Klątwa Zabijająca go nie trafiła to spadł z wysokości chyba ze stu stóp – powiedziała Hermiona ważąc Brytyjskie i Irlandzkie Drużyny Quiddicza w jej ręce. - Mógł użyć Zaklęcia Tarczy… - Fleur mówiła, że wywiało mu różdżkę z ręki. - Więc, ok., jeśli chcecie, żeby był martwy… - wyburczał Ron, ubijając poduszkę w bardziej wygodny kształt. - Oczywiście, że nie chcemy żeby był martwy! – powiedziała Hermiona, wyglądała na zszokowaną – To jest okropne, że nie żyje! Ale musimy być realistami! Pierwszy raz Harry wyobraził sobie ciało Szalonookiego, połamanego tak samo jak Dumbledora, jeszcze z tym jednym wciąż wirującym okiem.
Poczuł ukłucie buntu pomieszane z dziwnym pragnieniem roześmiania się.
- Śmierciożercy prawdopodobnie go związali po sobie, dlatego nikt go nie może znaleźć – mądrze stwierdził Ron.
- Ta… - powiedział Harry - zupełnie jak Barty Crouch, zamienił się w kość i pogrzebał się z ogródku Hagrida Pewnie się transmutował i zesztywniał…
- Nie rób tego! – zapiszczała Hermiona. Zaskoczony, Harry spojrzał w samą porę by zobaczyć jak obrywa w twarz egzemplarzem Sylabusu Czarodzieja.
- O nie- powiedział Harry, szamotając się ze starym polowym łóżkiem – Hermiono- Ja nie chciałem wkurzyć…
Ale z wielkim trzeszczeniem zardzewiałych sprężyn, Ron zeskoczył z łóżka i dotarł do niej pierwszy. Jednym ramieniem otoczył Hermionę a drugą rękę zarzucił do kieszeni jeansów i wyrzucił wstrętnie wyglądającą chusteczkę do nosa, którą chyba wcześniej czyścił piekarnik. Prędko wyciągnął różdżkę, wycelował w chustkę i powiedział, Tergo. Różdżka wyssała większość smaru. Spojrzał raczej prosząc sam siebie, Ron podał lekko przypaloną chusteczkę Hermionie.
- Oh… dzięki, Ron… Przepraszam - Krwawiła z nosa i czkała – To jest takie o-okropne, prawda? T-tuż po Dumbledorze… J-ja nie mogę sobie wy-wyobrazić Szalonookiego jak umiera, jakoś. On wyglądał tak nieustępliwie!
- Ta, wiem – powiedział Ron, przyciskając ją do siebie. – Ale wiesz co by teraz powiedział gdyby był teraz z nami?
- C-ciągła czujność – powiedziała Hermiona przecierając oczy. - Właśnie- skinął Ron – Powiedziałby nam byśmy się uczyli na tym co się mu przytrafiło. Ja się nauczyłem by nie ufać tchórzliwemu, małemu, zezowatemu, Mundungusowi.
Hermiona zaśmiała się drżąco i pochyliła się by podnieść dwie kolejne książki. Sekundę później Ron ponownie oplótł ją ramieniem, Hermiona upuściła Potworną Księgę Potworów na jego stopę. Książka rozerwała trzy ze ściśniętych pasków i wściekle chapnęła Rona w kostkę u nogi.
- Przepraszam! Przepraszam! – Hermiona płakała kiedy Harry wyszarpywał książkę z nogi Rona i wiązał ją ciasno.
- Tak właściwie to co ty robisz z tymi książkami? – spytał Ron, kuśtykając z powrotem ma łóżko.
- Po prostu próbuję zdecydować które z nich weźmiemy ze sobą – powiedziała Hermiona – Kiedy będziemy szukać Horkruksów.
- Ahh, no tak, oczywiście- odparł Ron klapiąc się ręką w czoło – Zapomniałem, że będziemy polować na Voldemorta przenośną biblioteką.
- Ha ha – zaśmiała się Hermiona, patrząc w dół na Sylabus Czarodzieja – Zastanawiałam się… Będziemy potrzebowali słownik runów? Możliwe… Myślę, że lepiej byłoby wziąć, będzie bezpieczniej. Rzuciła sylabus na większy stos i podniosła Historię Hogwartu.
- Posłuchajcie. – powiedział Harry. Usiadł prosto. Ron i Hermiona spojrzeli na niego z podobną do mieszanki buntu z rezygnacją. - Wiem, że przed pogrzebem Dumbledora powiedzieliście, że chcecie iść ze mną... – zaczął Harry.
- No i zaczął – powiedział Ron do Hermiony przewracając oczami.
- Jak wiem, chciałby byśmy szli- westchnął i odwrócił się do książek – Wiecie… Myślę, że wezmę ‘Hogwarts History’. Nawet jeśli mielibyśmy nie wrócić, nie czułbym się dobrze gdybym jej nie miał…
- Słuchajcie! – powtórzył Harry.
- Nie, Harry! TY posłuchaj.- powiedziała Hermiona - Idziemy z tobą! To było postanowione miesiąc temu, rok temu, właściwie.
- Ale…
- Zamknij się.- poradził mu Ron.
- Jesteście pewni, że to dobrze przemyśleliście? – upierał się Harry.
- Hmm, pomyślmy…- powiedziała Hermiona zatrzaskując z trzaskiem Podróże z Trolami odrzucając ją na stos z raczej zawziętym wyglądem. – Pakowałam się cztery dni więc jesteśmy gotowi do wyjścia w chwili zawiadomienia, w czym dla twojej informacji zawarte są różne trudne magiczne sztuczki, choćby wspomnieć przemycenie całych zasobów Polyjuice Potion Szalonookiego tuz pod nosem mamy Rona. Także zmodyfikowaliśmy wspomnienia moich rodziców więc byli przekonani, że nazywają się Wendel i Monika Wilkins i że ich życiową ambicją jest przeprowadzić się do Australii, co będą chcieli teraz zrobić. To za dużo, to za trudne dla Voldemorta żeby ich wyśledzić wypytywać ich o mnie - albo ciebie, ponieważ niestety powiedziałem im również wiele o tobie.
- Załóżmy, że przetrwam nasze łowy na Horkruksy, znajdę mamę, tatę i ściągnę ten urok. Jeśli nie- cóż, myślę, że rzucam wystarczająco dobrze zaklęcia by utrzymać ich bezpiecznych i szczęśliwych. Wendel i Monica Wilkins nie dowiedzą się, że mieli córkę, zobaczysz.
Oczy Hermiony znowu pływały we łzach. Ron odszedł od łóżka i jeszcze raz oplótł ją ramieniem i krzywił się na Harryego jak gdyby z wyrzutem za brak totalny brak taktu.
- Ja… Hermiona… Przepraszam, nie chciałem…
- Nie rozumiesz, że Ron i ja wiemy całkiem dobrze co może się stać jeśli pójdziemy z tobą? Więc, wiemy. Ron, pokaż Harryemu co zrobiłeś.
- Nie, właśnie jadł – powiedział Ron.
- No dalej! Musi się dowiedzieć!
- Oh, no dobra. Harry, podejdź tutaj. W ciągu sekundy cofnął ramie od Hermiony i podszedł sztywno do drzwi. - No chodź.
- Po co? – zapytał Harry podążając za Ronem na drobne półpiętro.
- Descendo - wymamrotał Ron celując różdżką w niski sufit.
Klapa otworzyła się nad ich głowami i drabina ześlizgnęła się w dół do ich stóp. Straszny na wpół cmokający, na wpół beczący odgłos pochodził z czworokątnego otworu, razem z nieprzyjemnym zapachem jakby z otwartych ścieków.
- To twój ghul, prawda? – spytał Harry, który nigdy właściwie nie poznał tego stworzenia, oprócz jego zakłócania nocnej ciszy.
- Tak, to on. – powiedział Ron wspinając się po drabinie – Chodź i przyjrzyj mu się. Harry podążył za Ronem po małych szczeblach, do niewielkiego strychu. Jego głowa i ramiona znalazły się już w pomieszczeniu nim dojrzał stworzenie leżące kilka stóp od jego, mocno śpiące w ciemnościach, z szeroko otwartymi, dużymi ustami.
- Ale on... on nosi... czy ghule zwykle mają na sobie piżamy?
- Nie, powiedział Ron. - Nie mają również czerwonych włosów, ani takiej liczby wągrów.
    Harry przypatrywał się istocie z lekką odrazą. Miała kształt i rozmiar człowieka i miała na sobie coś, oczy Harrego przyzwyczaiły się do ciemności, co okazało się być starą piżamą Rona. Harry przekonany był, że ghule były ogólnie raczej obślizgłe i łyse, a nie bardzo owłosione i pokryte wściekłymi, purpurowymi pęcherzami.
- On jest jak ja, widzisz? powiedział Ron.
- Nie, odparł Harry. - Nie widzę.
- Wyjaśnię ci to z powrotem w moim pokoju, smród zaczyna dawać mi się we znaki,” powiedział Ron. Zeszli w dół drabiną, którą Ron następnie umieścił na suficie i dołączyli do Hermiony, która nadal porządkowała książki.
- Gdy tylko wyruszymy, Ghul zejdzie tutaj i będzie mieszkał w moim pokoju, powiedział Ron. -Myślę, że nie może się tego doczekać - cóż, trudno stwierdzić na pewno, ponieważ potrafi tylko zawodzić i się obślinić - ale często kiwa głową, gdy o tym wspominam. W każdym razie, on będzie mną, chorym na groszopryszczkę. Sprytne, co?
Harry wyglądał na zmieszanego.
- Przecież jest! powiedział Ron, najwyraźniej zirytowany tym, że Harry nie pojął wspaniałości jego planu. - Posłuchaj, kiedy we trójkę nie pojawimy się w Hogwarcie, każdy się domyśli, że Hermiona i ja jesteśmy z tobą, nie? Co oznacza, że Śmierciożercy ruszą prosto do naszych rodzin, aby sprawdzić, czy nie mają wieści o tym gdzie jesteś.
- Ale, miejmy nadzieję, będzie wyglądało na to, że wyjechałam z mamą i tatą; większość urodzonych w rodzinach mugoli planuje się teraz ukrywać. powiedziała Hermiona.
- Nie możemy ukryć całej mojej rodziny, byłoby to zbyt podejrzane, a poza tym, nie mogą wszyscy zrezygnować z pracy, powiedział Ron. - Więc planujemy ogłosić, że jestem poważnie chory na groszopryszczkę i dlatego nie mogę wrócić do szkoły. Jeżeli ktoś przyjdzie to sprawdzić, Mama albo Tata pokażą mu upiora w moim łóżku, pokrytego wągrami. Groszopryszczka jest bardzo zaraźliwa, więc raczej nie będą chcieli się do niego zbliżać. Nie będzie miało również znaczenia, że on nie mówi, ponieważ najwyraźniej nie możesz mówić, gdy grzyb rozpostarł się na twoim języczku.
- I twoi rodzice wiedzą o tym planie? zapytał Harry.
- Tata wie. Pomógł Fredowi i George'owi przekształcić ghula. Mama... sam wiesz, jaka ona jest. Nie zaakceptuje tego, że wyjeżdżamy, dopóki nie wyjedziemy.
W pokoju nastała cisza, przerywana tylko przez delikatne, głuche odgłosy, kiedy Hermiona przerzucała książki na jeden stos albo drugi. Ron usiadł obserwując ją, a Harry spoglądał to na jedno, to na drugie, niezdolny wyksztusić słowa. Środki, które przedsięwzięli, by chronić swoje rodziny sprawiły, że zrozumiał, bardziej niż wszystko inne, co mogliby zrobić, że naprawdę chcą wyruszyć razem z nim i, że dokładnie zdawali sobie sprawę z tego, jakie będzie to niebezpieczne. Chciał im wyznać, ile to dla niego znaczy, ale po prostu nie mógł znaleźć odpowiednio znaczących słów. Poprzez ciszę docierały do nich stłumione odgłosy Pani Weasley krzyczącej cztery piętra niżej.
- Prawdopodobnie Ginny zostawiła plamkę kurzu na poszewce, powiedział Ron. - Doprawdy, nie wiem, czemu państwo Delacour muszą przyjechać dwa dni przed ślubem.
- Siostra Fleur jest druhną, musi być tu na próbie i jest zbyt młoda, by dotrzeć tu samej, powiedziała Hermiona, patrząc niezdecydowanie na Potyczki ze Zjawami.
- Cóż, goście nie pomogą Mamie rozładować napięcia, powiedział Ron.
- Tym, czym teraz powinniśmy się zająć,- powiedziała Hermiona, odrzucając Magiczną Obronę w Teorii do kosza bez chwili namysły i wybierając Ocenę Magicznej Edukacji w Europie,
- Jest miejsce, do którego się udamy, gdy wyjedziemy. Wiem, że chciałeś jechać najpierw do Doliny Godryka, Harry i rozumiem, dlaczego, ale... cóż... czy Horkruksy nie powinny być naszym priorytetem?
- Gdybyśmy wiedzieli, gdzie jest jakikolwiek z Horkruksów, zgodziłbym się z tobą, odparł Harry, który nie uważał, że Hermiona naprawdę rozumiała jego potrzebę powrotu do Doliny Godryka. Grób jego rodziców były tylko jednym powodem: Harry miał silne, chociaż niewyjaśnione, przeczucie, że to miejsce skrywało jakieś odpowiedzi. Może spowodowane to było faktem, że w tym właśnie miejscu przeżył Zabójcze Zaklęcie Voldemorta; teraz, gdy stał przed groźbą kolejnego spotkania, Harry ciągnął do miejsca, w którym to się wydarzyło, pragnąc zrozumieć.
- Nie uważasz, że istnieje możliwość, że Voldemort obserwuje Dolinę Godryka?- spytała Hermiona.
- Może oczekuje, że wrócisz odwiedzić groby swoich rodziców, gdy tylko będziesz miał szansę udać się tam gdzie chcesz?” Nie przyszło to Harremu do głowy. Kiedy próbował wymyślić odpowiedź, Ron przemówił, najwyraźniej podążający swoim własnym tokiem myślenia.
- Ten R.A.B., powiedział. - Wiesz, ten, który ukradł prawdziwy medalion? - Hermiona kiwnęła głową.
- Napisał w swojej notatce, że zamierza go zniszczyć, nieprawdaż? Harry przyciągnął do siebie swój i wyjął z niego fałszywy Horkruks, w którym nadal znajdowała notatka R.A.B. - Ukradłem prawdziwy Horkruks i zamierzam go zniszczyć, tak szybko, jak tylko dam radę. przeczytał Harry.
- Dobrze, a jeśli on naprawdę dokończył dzieła? - powiedział Ron.
- Albo ona - wtrąciła Hermiona.
- Jakkolwiek, powiedział Ron. - wtedy mniej zostało by dla nas!
- Tak, ale nadal mamy zamiar odnaleźć prawdziwy medalion, czyż nie? - powiedziała Hermiona, - Aby się dowiedzieć czy został on naprawdę zniszczony czy nie.
- I gdy go znajdziemy, to jak można zniszczyć Horkruksa? - spytał Ron.
- No cóż - powiedziała Hermiona, - ciągle to sprawdzam.
- Jak? - zapytał Harry. - Nie wydaje mi się, aby były jakieś książki o Horkruksach w bibliotece?
- Nie było, - powiedziała Hermiona, która się zarumieniła. - Dumbledore usunął je wszystkie, ale on - on ich nie zniszczył.*
Ron usiadł prosto, szeroko otwierając oczy.
- Jak, na gacie Merlina, udało ci się dorwać do tych książek o Horkruksach?
- To - to nie była kradzież! - powiedziała Hermiona, spoglądając to na Harrego, to na Rona z pewnego rodzaju rozpaczą.
- One nadal pozostawały książkami z biblioteki, nawet, jeśli Dumbledore zdjął je z półek. Poza tym, jeżeli on naprawdę nie chciał, by ktokolwiek je zdobył, jestem pewna, że bardziej by utrudnił.
- Przejdź do sedna! - powiedział Ron.
- Cóż... to było łatwe, powiedziała Hermiona cienkim głosem. - Użyłam Czary Przyzwania. Wiecie - Accio. I - one wyleciały przez okno Dumbledora prosto do dormitorium dziewczyn.
- Ale kiedy to zrobiłaś? - zapytał Harry, odnosząc się do Hermiony z podziwem i niedowierzaniem.
- Tuż po jego (Dumbledora) pogrzebie - powiedział Hermiona jeszcze cieńszym głosem.
- Zaraz po tym, jak ustaliliśmy, że zostawiamy szkołę i wyruszamy na poszukiwania Horkruksów. Kiedy wróciłam na górę, po swoje rzeczy to po prostu przyszło mi do głowy, że im więcej będziemy o nich wiedzieć, tym lepiej dla nas… byłam tam sama... więc spróbowałam... i podziałało. One wleciały prosto przez otwarte okno i spakowałam je do torby.
Przełknęła ślinę i powiedziała błagalnym tonem,
- Nie wydaje mi się, że Dumbledore by się rozgniewał, przecież nie użyjemy tych informacji do stworzenia Horkruksa, prawda?
- Słyszysz, że narzekamy? - powiedział Ron.
- W każdym razie gdzie są te książki? - Hermiona pogrzebała chwilę i wyciągnęła ze stosu duży tom, obłożony wyblakłą, czarną skórą. Wyglądała jakby dostała mdłości i trzymała książkę, jak gdyby było to coś ostatnio zmarłego.
- W tym znajdują się wyraźne instrukcje, jak stworzyć sobie Horkruksa. Sekrety Najciemniejszej Sztuki - okropna książka, naprawdę straszna, pełna złej magii. Zastanawiam się, kiedy Dumbledore usunął ją z biblioteki... jeżeli nie zrobił tego zanim nie został dyrektorem szkoły, mogę się założyć, że Voldemort znalazł tu wszystko, czego potrzebował.
- Dlaczego więc prosił Slughorna o instrukcję, jak stworzyć Horkruksa, jeżeli wszystko już wyczytał w książce? - spytał Ron.
- On tylko spytał Slughorna, co stałoby się, gdyby podzielił swoją duszę na siedem części, powiedział Harry. Dumbledore był pewną, że Riddle już wiedział, jak stworzyć Horkruks, gdy pytał o nie Slughorna. Myślę, że masz rację, Hermiono, to mogło być źródło jego informacji.
- Im więcej o nich czytam, powiedziała Hermiona, - tym bardziej okropne mi się wydają i coraz trudniej mi uwierzyć, że on naprawdę stworzył ich sześć. Ta książka ostrzega, jak niestabilna staje się reszta twojej duszy po rozerwaniu jej i to tylko po jednym Horkruksie!” Harry zapamiętał jak Dumbledore powiedział, że Voldemort przekroczył granicę „zwykłego zła.”
- Nie ma jakiegoś sposobu, aby znowu ją połączyć? - zapytał Ron.
- Jest, - powiedziała Hermiona z pustym uśmiechem, - ale byłoby to straszliwie bolesne. –
- Dlaczego? Jak to zrobić? - spytał Harry.
- Żal - powiedziała Hermiona. - Masz naprawdę poczuć, co zrobiłeś. Jest przypis. Najwidoczniej ból tego może cię zabić. Jakoś nie widzę, by Voldemort do tego się stosował, a wy?
- Nie - powiedział Ron, zanim Harry mógłby odpowiedzieć. - Czy ta książka mówi jak zniszczyć Horkruksy?
- Tak, - odparła Hermiona, przekładając kruche strony, jak gdyby badała rozkładające się wnętrzności, - ponieważ ostrzega Mrocznych Czarodziejów jak silnych zaklęć muszą na nich użyć. Z tego, co przeczytałam, to co Harry zrobił pamiętnikowi Riddle'a było jednym z niewielu naprawdę niezawodnych sposobów na zniszczenie Horkruksa.
- Co, dźgnięcie go kłem bazyliszka? - spytał Harry.
- Och jak dobrze, że mamy taki duży zapas kłów bazyliszka, - powiedział Ron. -Zastanawiałem się, co będziemy musieli z nimi zrobić.
- To nie musi być kieł bazyliszka, - powiedziała cierpliwie Hermiona.
- To musi być czymś tak niszczycielskiego, żeby Horkruks nie zdołał sam się odtworzyć. Jad bazyliszka ma tylko jedno antidotum i są to niezwykle rzadkie - łzy feniksa, - powiedział Harry, kiwając głową.
- Dokładnie - powiedziała Hermiona. - Naszym problemem jest to, że bardzo mało substancji ma tak silne działanie jak jad bazyliszka i wszystkie one są niebezpieczne, noszone ze sobą. Ten problem będziemy musieli rozwiązać, ponieważ rozpruwanie, roztrzaskiwanie albo zgniatanie Horkruksa nie podziała. Musisz go uszkodzić tak, aby nie mógł się magicznie naprawić.
- Ale jeśli rozbijemy rzecz, w której to żyje, - powiedział Ron, - to czemu kawałek duszy nie może się przenieść i żyć w czymś innym?
- Ponieważ Horkruks jest kompletnym przeciwieństwem istoty ludzkiej.
Ponieważ Harry i Ron wyglądali na całkowicie zmieszanych, Hermiona pospieszyła się.
- Posłuchaj, jeżeli teraz wezmę miecz, Ron, i przebiję cię nim, twoja dusza w ogóle nie ucierpi.
- Co byłoby dla mnie bardzo pocieszające, tego jestem pewien, - powiedział Ron.
Harry zaśmiał się.
- I powinno być, tak naprawdę! Ale chodzi mi o to, że cokolwiek staje się z twoim ciałem, twoja dusza przeżyje, nietknięta, - powiedziała Hermiona.
- Ale inaczej jest z Horkruksem. Fragment duszy wewnątrz niego zależy od pojemnika, jego zaczarowanego ciała. Nie może przetrwać bez niego.
- Ten pamiętnik tak jakby umarł, kiedy go dźgnąłem, - powiedział Harry, pamiętając atrament lejący się jak krew od przekłutych stron i wrzaski części duszy Voldemorta, która wyparowywała.
- I, gdy tylko pamiętnik został właściwie zniszczony, kawałek duszy zostawiony w nim nie mógł już dłużej istnieć. Ginny próbowała pozbyć się pamiętnika przed tobą, spuszczając go w łazience, ale oczywiście wrócił on jak nowy.
- Poczekaj chwilę, - powiedział Ron, marszcząc brwi, - kawałek duszy w tym pamiętniku opętał Ginny, nieprawdaż? Jak to się więc stało?
- Kiedy magiczny pojemnik jest ciągle nietknięty, kawałek duszy wewnątrz niego może wyjść i wejść w kogoś, kto zbytnio się do niego zbliży. Nie mam na myśli trzymania go przez chwilę, dotyk nie ma tu nic do rzeczy, - dodała zanim Ron zdążył się odezwać. - Mam na myśli zbliżenie emocjonalnie. Ginny wylewając swoje żale do tego pamiętnika, uczyniła siebie nieprawdopodobnie podatną. Jesteś w tarapatach, gdy stajesz się zbyt przywiązane, bądź zależny od Horkruksa.
- Zastanawiam się, jak Dumbledore zniszczył pierścień? - powiedział Harry. - Dlaczego nie spytałem go o to? Tak naprawdę nigdy. . . - Jego głos zamarł.
Myślał o wszystkich rzeczach, o które powinien był spytać Dumbledora i o tym jak, odkąd dyrektor szkoły już umarł, Harremu wydawało się, że zmarnował tyle okazji, kiedy Dumbledore był żywy, by dowiedzieć się więcej… by dowiedzieć się o wszystkim. . . . Cisza została przerwana, gdy drzwi sypialni otwarły się z trzaskiem na oścież uderzając w ścianę. Hermiona wrzasnęła i upuściła Sekrety Najciemniejszych Sztuk; Krzywołap zanurkował pod łóżko, sycząc oburzony, Ron zeskoczył z łóżka, pośliznął się na zużytym papierku po Czekoladowej Żabie i uderzył głową w przeciwległą ścianę; Harry instynktownie zanurkował po różdżkę zanim zorientował się, że patrzy na Panią Weasley, której włosy były rozczochrane, a twarz krzywiła się ze wściekłości.
- Tak mi przykro, że przerywam wasze miłe spotkanko - powiedziała, jej głos drżał. - Jestem pewna, że wszyscy potrzebujecie chwili wytchnienia… ale ślubne prezenty porozrzucane po moim pokoju, muszą być uporządkowane i miałam wrażenie, że chętnie byście pomogli.
- Oczywiście - powiedziała Hermiona, wyglądała na przestraszoną, gdy siadała na podłodze, ciskając książkami w każdym kierunku,
- pomożemy… przepraszamy… Spoglądając z udręczeniem na Harrego i Rona, Hermiona wybiegła z pokoju za Panią Weasley.
- To jest jak bycie skrzatem domowym - skarżył się Ron półgłosem, nadal masując swoją głowę, gdy on i Harry podążyli za nimi.
- Z wyjątkiem satysfakcji z pracy. Im szybciej będzie po ślubie, tym lepiej.
- Jasne, - powiedział Harry, - wtedy nie będziemy mieli już nic do roboty, oprócz szukania Horkruksów…
- To będzie jak dzień wolny, co nie? - Ron zaczął się śmiać, ale na widok ogromnego stosu prezentów ślubnych czekających na nich w pokoju Pani Weasley, przestał dość nagle.
    Delacourowie przybyli następnego ranka o jedenastej. Harry, Ron, Hermiona i Ginny czuli się dość obrażeni na rodzinę Fleur tym razem; z łaską Ron wrócił się na górę, by założyć skarpetki do pary, a Harry usiłował wygładzić swoje włosy. Gdy tylko zostali uznani za wystarczająco eleganckich, zebrali na słonecznym przydomowego podwórku, aby oczekiwać gości. Harry nigdy jeszcze nie widział tego miejsca tak czystego. Zardzewiałe kotły i stare kalosze, zwykle rozrzucone przy wycieraczce obok tylnych drzwi, zostały zastąpione przez dwa nowe, chwiejące się krzewy stojące z dwóch stron drzwi w dużych donicach; chociaż nie było wiatru, liście falowały leniwie, dając atrakcyjny, marszczący się efekt. Kurczaki zostały zamknięte, jard został zamieciony, a pobliski ogród został przycięty, podlany i ogólnie przystrojony, chociaż Harry, który wolał go w jego porośniętym stanie, uważał, że wyglądał raczej pusto, bez standardowej grupki figlujących gnomów.
Stracił już rachubę ile zaklęć zabezpieczających zostało rzuconych na Norę, zarówno przez Zakon, jak i Ministerstwo; wiedział tylko, że nie dało się już w magiczny sposób dotrzeć tutaj bezpośrednio. Dlatego Pan Weasley wyszedł na spotkanie Delacourom, na pobliską górkę, na którą mieli przybyć Świstoklikiem. Pierwszy sygnałem ich przybycia był niezwykle wysoki śmiech, który okazał się należeć do Pana Weasleya, który ukazał się w bramie chwilę, obładowany bagażem i prowadzący piękną blond kobietę w długim, liściasto zielonych szatach, która mogła być matką Fleur.
- Mama! - załkała Fleur, biegnąc naprzód, aby ją objąć. - Tata! - Pan Delacour nie był w najmniejszy stopniu tak pociągający, jak jego żona; był o głowę niższy i niezwykle pulchny, z małą, szpiczastą, czarną brodą. Jednakże wydawał się być miłym człowiekiem. Podskakując do Pani Weasley, która miała wysokie obcasy, pocałował ją dwa razy w każdy policzek, wprawiając ją w zakłopotanie.
- Jak się pani męczyła - , powiedział głębokim głosem. - Fleur mówiła nam jak ciężko pracowaliście.
- Och, przecież to nic, to nic! - odpowiedziała Pani Weasley. - Żaden kłopot! - Ron ulżył swoim uczuciom wymierzając kopniaka gnomowi, który wyglądał z za jednego z nowych krzewów.
- Droga pani! - powiedział Pan Delacour, nadal trzymając rękę Pani Weasley między swoimi dwoma pulchnymi i, uśmiechając się, dodał. - Jesteśmy zaszczyceni nadchodzącym związaniem się naszych dwóch rodzin! Pozwól mi przedstawić moją żonę, Apollinę.
Pani Delacour wysunęła się do przodu i schyliła się, by również ucałować Panią Weasley.
- Czarująco - powiedziała. - Twój mąż opowiadał nam takie zabawne historie!
Pan Weasley zachichotał wariacko; Pani Weasley rzuciła mu spojrzenie, po którym natychmiast ucichł i przybrał minę odpowiednią przy łóżku chorego, bliskiego przyjaciela.
- Ooczywiście poznaliście już moją młodszą córkę, Gabrielę! - powiedział Pan Delacour.
    Gabriela wyglądała jak miniaturka Fleur; jedenastoletnia, z czystymi, srebrnoblond włosami do pasa, uraczyła Panią Weasley olśniewającym uśmiechem i uściskała ją, następnie rzuciła Harremu rozpromienione spojrzenie, trzepocząc rzęsami. Ginny chrząknęła głośno.
- No cóż, proszę wejdźcie! - powiedziała Pani Weasley pogodnie i wprowadziła państwa Delacour do domu, z wieloma słowami w stylu  „Nie, proszę!”, “Po tobie!” i “Wcale nie!”. Delacourowie, jak się wkrótce okazało, byli pomocnymi, uprzejmymi gośćmi. Byli zadowolony ze wszystkiego i chętni do pomocy w przygotowaniach do ślubu. Pan Delacour ogłosił wszystko, od planu usadzenia gości, aż do butów druhen
- Uroczo! - Pani Delacour była najlepsza w zaklęciach gospodarstwa domowego i sprawiła, że piekarnik wyczyszcił się w oka mgnieniu;
Gabriela trzymała się starszej siostry, próbując pomóc jak tylko mogła i trajkocząc szybko po francusku. Niestety, Nora nie została zaprojektowana, by pomieścić tyle osób. Pan i Pani Weasley spali teraz w salonie, ignorując protesty Państwa Delacour nakazali im spać w sypialni. Gabriela spała z Fleur w starym pokoju Percy'ego, a Bill dzielił pokój z Charliem, jego drużbą, gdyż wrócił on już z Rumunii. Okazje do wspólnego planowania przestały faktycznie istnieć i w desperacji Harry, Ron i Hermiona zaoferowywali się do karmienia kurczaków tylko po to, by uciec od przepełnionego domu.
- Ona nadal nie zostawia nas w spokoju! - warknął Ron, gdy ich druga próba spotkania w ogródku została zniweczona przez pojawienie się Pani Weasley niosącej duży kosz prania w rękach.
- Och, jak dobrze, nakarmiliście kurczaki, - zawołała zbliżając się do nich.
- Lepiej zamknijmy je znowu zanim, ludzie jutro przyjadą… aby postawić namiot ślubny -wyjaśniła opierając się o kurnik. Wyglądała na wyczerpaną.
- Magiczne Namioty Millamanta . . . są bardzo dobrzy. Bill ich eskortuje… Lepiej zostań w środku, kiedy tu będą, Harry. Muszę przyznać, te wszystkie zaklęcia zabezpieczające dookoła naprawdę komplikują organizowanie ślubu.
- Przykro mi, - powiedział Harry z pokorą.
- Och, nie bądź głupi, skarbie! - powiedziała natychmiast Pani Weasley. - Nie miałam tego na myśli, w każdym razie twoje bezpieczeństwo jest dużo ważniejsze! Właściwie to chciałam cię zapytać, jak zamierzasz świętować swoje urodziny, Harry. Siedemnaste urodziny, mimo wszystko, to ważny dzień…
- Nie chcę sprawiać kłopotu - powiedział szybko Harry, wyobrażając sobie dodatkowy wysiłek, jaki sprawiłoby to wszystkim. - Naprawdę, Pani Weasley, zwyczajny obiad będzie super… Przecież to przeddzień ślubu…
- Och, dobrze, jeśli tak sobie życzysz, skarbeńku. Zaproszę Remusa i Tonks, dobrze? A co powiesz na Hagrida?
- Byłoby świetnie - powiedział Harry. - Ale naprawdę, proszę się nie przemęczać.
- Ależ nie, Ależ nie… To żaden problem…
Spojrzała na niego, długim, badawczym spojrzeniem, następnie uśmiechnęła się trochę smutno, wyprostowała i odeszła. Harry patrzył, jak machała różdżką w pobliżu sznurka na pranie i wilgotne ubrania uniosły się w powietrze, by samemu się rozwiesić, wtedy nagle poczuł wielki przypływ żalu spowodowany kłopotami i bólem, który jej sprawiał.

Offline

 

#7 2007-12-13 17:58:27

naru

hokage

Zarejestrowany: 2007-12-01
Posty: 14
Punktów :   

Re: harry potter 7

ROZDZIAŁ SIÓDMY
________________________________________
OSTATNIA WOLA DUMBLEDORE'A


Harry szedł wzdłuż górskiej drogi oświetlonej chłodnym, niebieskim światłem świtu. Poniżej widać było otulony w mgle zarys małego miasta. Był pewien człowiek, którego szukał tam na dole, człowiek, którego potrzebował tak mocno, że myślał tylko o spotkaniu z nim, człowiek, który znał odpowiedź na pytanie, które go nurtowało.
- Oj, obudź się.
Harry otworzył oczy. Leżał na łóżku polowym w obskurnym pokoju Rona na poddaszu. Słońce było nisko i pokój nie był przez nie oświetlony. Świsotświnka spała z głową pod małym skrzydłem. Harry dalej czuł mrowienie blizny.
- Mamrotałeś przez sen.
- Mamrotałem?
- Tak. 'Gregorovich'. Ciagle powtarzałeś 'Gregorovitch.'
Harry nie miał na nosie swoich okularów, więc twarz Rona była nieznacznie rozmazana.
- Kto to jest Gregorovitch?
- Nie mam pojęcia.
- To ty wymawiałeś jego nazwisko..
Harry potarł czoło, zastanawiając się. Miał wrażenie, że słyszał już to nazwisko, ale nie miał pojęcia, gdzie.
- Myślę, że Voldemort go szuka.
- Biedny facet - powiedział Ron żarliwie.
W pełni rozbudzony Harry usiadł, nadal pocierając bliznę. Starał się zapamiętać, co zobaczył we śnie, ale jedyną rzeczą, jaką mógł sobie przypomnieć był górzysty horyzont i zarys małej wsi leżącej w głębokiej dolinie.
- Myślę, że on jest za granicą.
- Kto, Gregorovitch?
- Voldemort. Myślę, że jest gdzieś za granicą i szuka Gregorovitch'a. To miejsce nie wyglądało jakby było gdzieś w Brytanii.
- Myślisz, że znowu wszedłeś do jego umysłu? - Ron wydawał się być zmartwiony.
- Zrób mi przysługę i nie mów o tym Hermionie - powiedział Harry - Pomimo, że ona chce, aby przestał miewać te sny...
Harry zamyślił się i spojrzał w górę na klatkę Świstoświnki. Dlaczego nazwisko "Gregorovitch" wydawało mu się być znajome?
- Myślę - powiedział powoli Harry - że on ma coś wspólnego z Quidditchem. Jest jakiś związek, ale nie wiem... nie wiem co to może być..
- Z Quidditchem? - zapytał Ron. - Chyba nie mówisz o Gorgovitch'u?"
- O kim?
- Dragomir Gorgovitch, ścigający, który podpisał rekordowy kontrakt z Armatami Chudley'a dwa lata temu. Zdobywca największej ilości goli w sezonie.
- Nie - powiedział Harry. - To na pewno nie Gorgovitch.
- W takim razie nie wiem, kto to może być - powiedział Ron. - Mimo wszystko, wszystkiego najlepszego!
- Wow! Masz rację, kompletnie o tym zapomniałem! Mam siedemnaście lat!
Harry chwycił różdżkę, leżącą obok jego łóżka polowego, wycelował nią na zabałaganione biurko, gdzie zostawił okulary i powiedział "Accio okulary!". Chociaż leżały tylko stopę od jego łóżka, było coś ogromnie satysfakcjonującego w tym, że leciały do niego aż szturchnęły go w oko.
- Zgrabnie - parsknął Ron.
Rozkoszując się tym, że Zaklęcie Tropiące zostało z niego zdjęte, Harry rozsyłał rzeczy Rona po całym pokoju, powodując przy okazji, że Świstoświnka obudziła się i trzepotała podniecona w swojej klatce. Harry spróbował także zawiązać swoje buty za pomocą magii (zajęło to klika minut dłużej niż robił to ręcznie) i dla czystej przyjemności zamienił pomarańczowe szaty postaci na plakatach Rona na błękitne.
- Na twoim miejscu rozporek zapiąłbym ręcznie - poradził Ron Harry’emu, chichocząc, kiedy Harry natychmiast tego spróbował. - Tu jest twój prezent. Rozwiń to tutaj na górze, nie chcę, aby moja matka to widziała.
- Książka? - spytał Harry jako tylko wziął do ręki prostokątną paczkę. – Lekkie odejście od tradycji, co nie?
- To nie jest przeciętna książka, jaką posiadasz - powiedział Ron. - To jest czyste złoto w porównaniu z tamtymi: Dwanaście Niezawodnych Sposobów Aby Zauroczyć Czarodziejkę. Wyjaśnia wszystko, co potrzebujesz wiedzieć o dziewczynach. Gdybym miał ją w ubiegłym roku, wiedziałbym dokładnie jak pozbyć się Lavender i wiedziałbym jak zacząć chodzić z...
W każdym razie, Fred i George dali mi kopię i nauczyłem się bardzo dużo. Byłbyś zaskoczony, nie chodzi tylko o użycie różdzki.
Kiedy przybyli do kuchni, znaleźli stos prezentów czekający na stole. Bill i Delacour kończyli śniadanie, a Pani Weasley stała i rozmawiała z nimi z nad patelni.
- Artur kazał mi przekazać ci życzenia z powodu 17 urodzin, Harry – powiedziała Pani Weasley, uśmiechając się do niego promiennie. - Musiał iść wcześnie do pracy, ale wróci na obiad. Ten prezent na szczycie stosu jest od nas.
Harry siadł, wziął do ręki kwadratową paczkę, którą wskazała mu pani Weasley i rozwinął ją. Wewnątrz był zegarek bardzo podobny do tego, który państwo Weasley dali Ronowi na jego siedemnaste urodziny. Był zrobiony ze złota, a na cyferblacie zamiast wskazówek kręciły się gwiazdki.
- Jest taka tradycja, aby dać czarodziejowi zegarek kiedy on staje się pełnoletni - powiedziała pani Weasley, patrząc na niego troskliwie z nad kuchenki. - Niestety, nie jest tak nowy jak zegarek Rona, właściwie to należał do mojego brata Fabiana, on nie dbał zbytnio o swoje rzeczy. Jest trochę wygięty na odwrocie, ale... - pani Weasley nie dokończyła, bo Harry wstał i uścisnął ją.
Próbował przekazać jej wiele niewypowiedzianych spraw, gdy ją przytulał i prawdopodobnie ona je zrozumiała, ponieważ poklepała niezdarnie jego policzek, kiedy przestał ją przytulać i machnęła różdżką po nieokreślonym torze, powodując, że pół packi bekonu wypadło z patelni na podłogę.
- Wszystkiego najlepszego, Harry! - powiedziała Hermiona, wchodząc do kuchni i kładąc prezent na szczyt stosu. - To nie wiele, ale myślę, że Ci się spodoba. Co mu dałeś? - zapytała Rona, który udawał, że jej nie słyszy.
- Dobra, Harry, otwórz prezent od Hermiony! - powiedział Ron.
Hermiona dała mu nowy fałszoskop. Pozostałe prezenty zawierały zaczarowaną brzytwę od Bill i Fleur. „Ah tak, to ogoli cię lepij niż kiedykolwiek - zapewniła go Fleur - ale musisz wyraźni powiedzieć, co chesz mieć ogoli inaczej może ci wygoli trochę więcej włosów niż być chciał...", czekolady od państwa Delacour i ogromne pudełko Czarodziejskich Dowcipów od Freda i George'a. Harry, Ron i Hermiona odeszli od stołu, jako że nadejście pani Delacour, Fleur i Gabrielle spowodowało, że kuchnia była zatłoczona.
- Pomogę ci - powiedziała Hermiona, biorąc kilka prezentów od niego, jako że trzy z nich spadły ze schodów - Jestem prawie gotowa Ron, czekam tylko aż reszta twoich majtek się wypierze...
Prychnięcie Rona zostało przerwane przez otwarcie drzwi na pierwszym półpiętrze.
- Harry, mogę cię prosić na chwilkę?
To była Ginny. Ron nagle się zatrzymał, ale Hermiona wzięła go pod łokieć i zaciągnęła po schodkach na górę. Lekko zdenerwowany, Harry wszedł za Ginny do jej pokoju. Nigdy wcześniej nie był w jego wnętrzu. Pokój był mały, ale jasny. Na jednej ścianie wisiał duży plakat Fatalnych Jędz, a na drugiej obraz Gwenog Jones, kapitana Holyhead Harpies, drużyny Quidditch'a składającej się z samych czarodziejek. Biurko było zwrócone w kierunku otwartego okna, przez które było widać sad, gdzie Harry i Ginny pierwszy raz zagrali z Ron i Hermioną przeciwko sobie w Quidditch, który teraz zajmował duży, perłowobiały namiot. Złota flaga na szczycie była na wysokości okna Ginny.
Ginny spojrzała Harry'emu prosto w oczu, wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Wszystkiego najlepszego w dniu siedemnastych urodzin.
- Tak...dzięki.
Ginny ciągle na niego patrzyła. Harry jednak nie mógł na nią znów spojrzeć. To było jak gapienie się na bardzo jasne światło.
- Fajny widok - powiedział słabo, wskazując a okno. Ginny zignorowała to. Nie mógł jej za to winić.
- Nie mogłam wymyśleć, jaki ci dać prezent - powiedziała.
- Nie musisz mi nic dawać - Ginny także to zignorowała.
- Nie wiedziałam, co może ci się przydać. Nie mogłoby to być zbyt duże, ponieważ nie mógłbyś tego ze sobą wziąć.
Harry spojrzał na nią. Nie była smutna - to była jedna z wielu cudownych rzeczy w Ginny, ona rzadko płakała. Harry czasami myśłał, ze posiadanie sześciu braci musiało ją wzmocnić. Ginny podeszła do niego o krok bliżej.
- I wtedy pomyślałam, że chciałabym dać ci coś, co by ci o mnie przypominało. No wiesz, jak spotkasz jakąś wilę w chwilach wolnych od zajmowania się tym, czy będziecie się zajmować.
- Raczej nie będę miał wielu okazji do flirtowania.
- Światełko w tunelu - wyszeptała i w chwilę później pocałowała go tak, jak nigdy nie całowała go wcześniej, a Harry odwzajemniał ten pocałunek. Było to błogie zapomnienie, lepsze niż ognista whisky, światełko w tunelu, jak powiedziała Ginny. Teraz na świecie była tylko ona, Ginny, dotyk, jedna ręka powędrowała do tyłu, na jej plecy, a druga w jej długie słodko pachnące włosy...
Drzwi za nimi otworzyły się z trzaskiem, a oni odskoczyli na bok.
-Och - powiedział Ron ostro - Przepraszam.
-Ron!- Hermiona była zaraz za nim, ledwie oddychając.
Zapadła niezręczna cisza.
-Dobrze, szczęśliwych urodzin, tak czy owak, Harry.
Uszy Rona były szkarłatne, Hermiona spojrzała nerwowo. Harry spojrzał na twarze stojące w drzwiach, dało odczuć się chłód, jakby zimny prysznic, kiedy oni pojawili się w drzwiach i jego lśniący moment pękł, jak mydlana bańka. Wszystkie powody, które prowadziły do zakończenia relacji z Ginny, aby zostać z nią jeszcze chwilę, wydawały się mieć przyczynę, którą był Ron wewnątrz pokoju.
Spojrzał na Ginny, chcąc coś powiedzieć, choć dokładnie nie wiedział co, lecz ona odwróciła się tyłem do niego. Wiedział, że tym razem mogła nie opanować łez. W obecności Rona nie był w stanie zrobić nic, by ją pocieszyć.
- Zobaczymy się później - powiedział i podążył za pozostało dwójką, wychodzącą z pokoju. Ron maszerował na dół, przez nadal zatłoczoną kuchnię na podwórze, a Harry cały czas dotrzymywał mu kroku, Hermiona podążała za nimi truchtem, wyglądała na przerażoną.
Gdy dotarli do pustego, świeżo skoszonego trawnika, Ron odwrócił się do Harrego.
- Zostawiłeś ją. A teraz, co robisz, bawisz się nią?
- Nie bawię się nią -powiedział Harry, gdy Hermiona do nich dołączyła.
- Ron…
Ale Ron podniósł rękę żeby ją uciszyć.
- Była naprawdę rozbita, gdy to zakończyłeś..
- Tak jak ja. Wiesz, dlaczego to zakończyłem i to wcale nie, dlatego, że tak chciałem.
- Taa, ale zaczynasz się teraz z nią migdalić i to właśnie zacznie wzbudzać w niej ponownie nadzieje.
- Ona nie jest głupia, wie, że nie będzie już tak jak kiedyś, nie oczekuje, że… że się pobierzemy albo...
Gdy wypowiedział te słowa, żywy obraz pojawił się w głowie Harrego. Ginny w białej sukni, wychodząca za wysokiego, niemiłego obcego bez twarzy.
W jednej wirującej chwili dotarło do niego: jej przyszłość jest wolna od obciążeń, podczas gdy on nie widział nic prócz Voldemorta na swojej drodze.
-Jeżeli przy każdej nadarzającej się okazji będziesz ją obmacywał…
- To się nie powtórzy - powiedział szorstko Harry. Dzień był bezchmurny, ale czuł, jakby słońce schowało się za chmury – W porządku?
Ron wyglądał na wpół urażonego, na wpół zmieszanego. Kołysał się na stopach przez chwilę wprzód i w tył, a następnie powiedział - W porządku.
Ginny nie szukała kolejnej okazji do spotkania sam na sam z Harrym przez resztę dnia. Żadne spojrzenie czy gest w jego stronę nie mogły nikomu dać do zrozumienia, że w jej pokoju doszło do czegoś więcej niż miłej pogawędki. Pomimo tego, przyjazd Charlliego był dla Harrego ulgą. Obserwowanie jak pani Weasley zmusza Charliego żeby usiadł, podnosi różdżkę w geście groźby i ogłasza, że właśnie dostanie odpowiednią fryzurę, dostarczyło odpowiednie rozproszenie dla Harrego.
Atmosfera związana z przyjęciem urodzinowym Harry'ego opanowała kuchnię, jeszcze przed przybyciem Charliego, Lupina, Tonks i Hagrida. Kilka stołów zostało rozstawionych w blat w ogrodzie, Fred i George zaczarowali fioletowe latarnie z papieru, wszystkie ozdobione wielkim numerem 17, by zawisły w powietrzu nad głowami gości.
Dzięki wysiłkom pani Weasley, rana George'a była czysta, ale Harry wciąż nie przywykł do dziury po boku jego głowy, pomimo ciągłych żartów bliźniaków na ten temat.
Hermiona sprawiła, że z końca jej różdżki tryskały fioletowe i złote serpentyny, po czym przyozdobiła nimi drzewa i krzewy.
- Bardzo ładnie – pochwalił Ron, gdy ostatnim machnięciem różdżki Hermiona zmieniła liście jabłoni na złote. - Masz smykałkę do takich rzeczy.
- Dziękuję, Ron! - powiedziała Hermiona, jednocześnie zadowolona i trochę dezorientowana.
Harry odwrócił się, uśmiechając się pod nosem. Był pewien, że w książce, którą dostał od Rona, znalazłby się rozdział dotyczący komplementów. Uchwycił spojrzenie Ginny i uśmiechnął się do niej, zanim przypomniał sobie o złożonej Ronowi obietnicy i nawiązał rozmowę z panem Delacour.
- Z drogi, z drogi! - zawołała pani Weasley, przechodząc przez bramę z czymś, co okazało się być ogromnym zniczem rozmiarów piłki plażowej, lecącym tuż przed nią. Chwilę później Harry zrozumiał, że to jego urodzinowy tort, którym pani Weasley kierowała przy pomocy różdżki, woląc nie ryzykować niesienia go w rękach nad nierównym gruntem.
Gdy tort wylądował po środku stołu, Harry rzekł:
- Wygląda niesamowicie, pani Weasley.
- Och, to nic takiego, kochanie – odparła czule. Nad jej ramieniem Ron uniósł dwa kciuki w górę i wyszeptał „Pycha!”
Punkt siódma pojawili się wszyscy goście, wpuszczani przez Freda i George'a, którzy czekali na końcu ścieżki. Hagrid na tę okazję włożył swój najlepszy, a zarazem okropny, brązowy i kosmaty garnitur. Chociaż Lupin uśmiechnął się, wymieniając uścisk dłoni z Harrym, wyglądał na raczej mało szczęśliwego. Było to tym dziwniejsze, że Tonks, stojąca za nim, wręcz promieniała.
- Wszystkiego naj, Harry! - zawołała, ściskając go mocno.
- Siedemnastka, ech! - westchnął Hagrid, przyjąwszy od Freda szklankę wina rozmiarów wiaderka - Sześć lat, jak żeśmy się poznali, Harry, pamiętasz?
- Jak przez mgłę – wyszczerzył się w odpowiedzi - Czy to nie było przypadkiem wtedy, kiedy wyważyłeś drzwi wejściowe, przyprawiłeś Dudley'owi świński ogon i oznajmiłeś, że jestem czarodziejem?
- Nie pamiętam szczegółów – zaśmiał się Hagrid - Ron, Hermiona, jak tam?
- W porządku – odrzekła Hermiona - A co u ciebie?
- A, nie najgorzej. Trochę jestem zagoniony, urodziły się małe jednorożce. Pokażę wam po wakacjach... - Harry powstrzymał się przed wymienieniem spojrzeń z Ronem i Hermioną, gdy Hagrid przeszukiwał kieszenie - Trzymaj, Harry. Nie wiedziałem, co ci dać, ale wtedy przypomniałem sobie to. - Wyciągnął małą, nieco włochatą sakiewkę z długim sznurkiem, ewidentnie do zawiązania wokół szyi. - Ze skóry wsiąkiewki. Można schować tam wszystko, a nikt poza właścicielem tego nie wyciągnie. Są bardzo rzadkie.
- Wielkie dzięki!
- Nic to – odparł Hagrid, machając dłonią wielkości pokrywy śmietnika – A oto i Charlie! Zawsze go lubiłem...! Hej, Charlie!
Charlie podszedł do nich, przesuwając dłonią po swoich brutalnie ściętych włosach. Był niższy od Rona, bardziej przysadzisty, z niezliczoną ilością poparzeń i zadrapań na swoich muskularnych ramionach.
- Cześć, Hagrid, co tam słychać?
- Miałem do ciebie napisać już wieki temu. Jak się ma Norbert?
- Norbert? – zaśmiał się Charlie. - Norweski kolczasty? Przechrzciliśmy ją na Norbertę!
- Norbert to... smoczyca?
- O tak – rzekł Charlie.
- Dlaczego nic nie mówiłeś? - spytała Hermiona.
- Są dużo bardziej niebezpieczne – powiedział rudzielec. Obejrzał się przez ramię i ściszył głos – Mam nadzieję, że tata się pospieszy, mama zaczyna się niepokoić.
Wszyscy spojrzeli na panią Weasley. Próbowała rozmawiać z panią Delacour, nie odrywając wzroku od bramy.
- Myślę, że powinniśmy zacząć bez Artura – zawołała chwilę później. - Musiało go coś zatrzymać w pr... Och!
Wszyscy dostrzegli to w tej samej chwili: promień światła przeleciał przez podwórko, zatrzymał się na stole i zmienił się w jasną łasicę stojącą na tylnych łapach i przemawiającą głosem pana Weasleya.
- Jest ze mną Minister Magii.
Patronus rozproszył się. Członkowie rodziny Fleur z zaskoczeniem wlepili wzrok w miejsce jego zniknięcia.
- Nie powinniśmy tutaj być – stwierdził nagle Lupin. - Harry... Przykro mi. Wyjaśnię ci to kiedy indziej...
Chwycił Tonks za rękę i pociągnął ją w swoją stronę. Obydwoje pobiegli do płotu, przeskoczyli przez niego i zniknęli z pola widzenia. Pani Wealey wyglądała na zdezorientowaną.
- Minister... Ale czemu? Nie rozumiem...
Ale nie było czasu na dyskusję. Chwilę później przed bramą zmaterializował się Artur Weasley w towarzystwie Rufusa Scrimgeoura z charakterystyczną grzywą siwych włosów.
Nowoprzybyli przeszli przez podwórko do stojącego w ogrodzie, oświetlonego przez latarnię stołu. Zgromadzeni przy nim ludzie siedzieli w milczeniu, obserwując ich. Gdy latarnia oświetliła twarz Scrimgeoura, Harry zauważył, że Minister wyglądał dużo starzej niż w dniu, kiedy widział go po raz ostatni. Był on chudy i ponury.
- Przepraszam za najście – rzekł Scrimgeour, gdy dokuśtykał do stołu. - Szczególnie, że nie zaproszono mnie na przyjęcie.
Spojrzał na ciasto w kształcie znicza.
- Wielu udanych meczów.
- Dziękuję – odpowiedział Potter.
- Muszę zamienić z panem słowo – kontynuował Minister – A także z panem Ronaldem Weasleyem i panną Hermioną Granger.
- Z nami? - zdziwił się Ron. - Po co?
- Powiem wam na osobności – wyjaśnił Scrimgeour. - Czy jest tu miejsce, w którym moglibyśmy spokojnie porozmawiać? - zwrócił się do Artura Weasleya.
- Oczywiście – rzekł ze zdenerwowaniem pan Weasley. - To mógłby być... eee... salon, czyż nie?
- Zaprowadź nas tam – poprosił Rona. - Arturze, nie musisz nam towarzyszyć.
Gdy Harry, Ron i Hermiona wstali, pan i pani Weasley wymienili zmartwione spojrzenia. Gdy szli do Nory, wszyscy myśleli o tym samym: Scrimgeour musiał, w jakiś sposób, dowiedzieć się, że chcą opuścić Hogwart.
Gdy przeszli przez nieposprzątaną kuchnię do salonu, Minister nie odezwał się. Mimo że ogród pełen był przyjemnego, wieczornego światła, w pomieszczeniu było ciemno. Harry przy pomocy różdżki zapalił lampy naftowe, które oświetliły zaniedbany lecz przytulny pokój. Scrimgeour usiadł na obdartym fotelu, zwykle zajmowanym przez pana Weasleya. Harry, Ron i Hermiona usadowili się na kanapie.
- Muszę zadać wam kilka pytań. Myślę, że lepiej będzie, gdy każdego przepytam osobno. Czy moglibyście – wskazał na Harry'ego i Hermionę – zaczekać na górze?
- Nigdzie nie pójdziemy. Albo rozmawia pan ze wszystkimi albo z nikim – zaprotestował Harry, a Hermiona skinęła głową.
Scrimgeour rzucił Harry'emu chłodne, badawcze spojrzenie. Potter odniósł wrażenie, że Minister zastanawia się, czy warto było tak szybko rozpoczynać wojnę.
- No dobrze, a więc razem – powiedział, wzruszając ramionami. Odchrząknął i kontynuował – Jestem tu, jak zapewne wiecie, z powodu testamentu Albusa Dumbledore'a.
Harry, Ron i Hermiona wymienili spojrzenia.
- A jednak niespodzianka! Nie byliście świadomi faktu, że Dumbledore coś wam pozostawił?
- W-wszystkim z nas? - zapytał Ron. - Mnie i Hermionie również?
- Tak, wszystkim z...
- Dumbledore zmarł ponad miesiąc temu. Dlaczego tak wiele czasu zajęło dostarczenie nam tego, co chciał nam przekazać?
- Czy to nie oczywiste? - spytała Hermiona, zanim Scrimgeour zdążył odpowiedzieć. - Chcieli to sprawdzić, cokolwiek by to nie było. Nie ma pan prawa! - krzyknęła, a głos jej drżał.
- Mam pełne prawo – rzekł lekceważąco Minister. - Dekret o Uzasadnionych Konfiskatach daje Ministerstwu prawo do przejmowania przedmiotów, umieszczonych w testamencie...
- To prawo zostało stworzone, żeby powstrzymać dziedziczenie przedmiotów czarno magicznych i Ministerstwo musi mieć uzasadnione podejrzenie, że własność zmarłego jest nielegalna, zanim ją sprawdzą! Próbuje mi pan wmówić, że podejrzewaliście Dumbledore'a o próbę przekazania nam czegoś przeklętego?
- Czyżby planowała pani zrobienie kariery w magicznym środowisku prawnym, panno Granger? - zapytał Scrimgeour.
- Nie, nie planuję – odparł Hermiona. - Chcę robić coś dobrego dla świata!
Ron zaśmiał się. Oczy Ministra zatrzymały się chwilę na nim, ale szybko przeniosły się na Harry'ego, gdy ten przemówił:
- Więc co was skłoniło do oddania nam naszych rzeczy akurat teraz? Nie mogliście znaleźć pretekstu, by je zatrzymać?
- Nie, po prostu upłynęło trzydzieści jeden dni – Hermiona znów odpowiedziała za Scrimgeoura. - Nie mogą trzymać przedmiotów dłużej. No, chyba, że udowodnią, iż są niebezpieczne, czyż nie?
- Czy powiedziałbyś, że byłeś blisko z Dumbledorem, Ronaldzie? - spytał Scrimgeour, ignorując Hermionę. Ron wyglądał na wstrząśniętego.
- Ja? No... raczej nie... To Harry zawsze...
Ron urwał, oglądając się na Harry'ego i Hermionę. Dziewczyna odpowiedziała mu spojrzeniem „natychmiast-się-zamknij!”, ale szkody były nieodwracalne – Scrimgeour wyglądał, jakby usłyszał dokładnie to, co chciał. Podchwycił odpowiedź Rona i rozpoczął atak. 
- Jeśli nie byłeś bardzo blisko dyrektora, to jak wytłumaczysz fakt, że uwzględnił cię w testamencie? Wyjątkowo niewiele osób może się tym poszczycić. Ogromną większość swoich dóbr... prywatną bibliotekę, magiczne przyrządy i inne ruchomości... zapisał Hogwartowi. Jak myślisz, dlaczego wyróżnił akurat ciebie?
- Ja... nie wiem – odparł Ron. - Ee... Kiedy mówiłem, że nie byliśmy zbyt... To znaczy, myślę, że mnie lubił...
- Jesteś zbyt skromny, Ron – stwierdziła Hermiona. - Dumbledore bardzo sobie cenił twoje towarzystwo.
Nie było to do końca zgodne z prawdą. O ile Harry się orientował, Ron nigdy nie rozmawiał z Dumbledorem w cztery oczy, a ich bezpośrednie kontakty były raczej bez znaczenia. Scrimgeour i tak nie słuchał – włożył rękę do kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej sakiewkę dużo większą, niż ta, którą Harry dostał od Hagrida. Ze środka wyciągnął rolkę pergaminu, którą rozwinął i przeczytał na głos:
- „Ostatnia wola i testament Albusa Persiwala Wulfryka Briana Dumbledore'a”... Tak, gdzieś tutaj... „Ronaldowi Biliusowi Weasleyowi pozostawiam mój Wygaszacz w nadziei, że wspomni mnie zawsze, gdy będzie z niego korzystał”.
Scrimgeour wyjął z kieszeni przedmiot, który Harry już kiedyś widział: wyglądał on jak srebrna zapalniczka, ale Potter wiedział, że ma moc wysysania całego światła z określonego miejsca i przywracania go za jednym pstryknięciem. Minister wychylił się i podał Wygaszacz Ronowi, który przez chwilę ze zdziwieniem. obracał go w palcach.
- To cenny przedmiot – powiedział Scrimgeour patrząc na Rona.- Może być unikatowy. Dumbledore wykonał go własnoręcznie, tego jestem pewien. Dlaczego miałby zostawić ci tak rzadki artefakt?
Ron potrząsnął głową. Wyglądał na zdezorientowanego.
- Dumbledore nauczał tysiące ludzi – ciągnął Scrimgeour. - Jednak w swoim testamencie uwzględnił tylko waszą trójkę. Jak pan myśli, w jakim celu mógłby pan użyć Wygaszacza, panie Weasley?
- Prawdopodobnie w celu zgaszenia światła – wymamrotał Ron. - Co innego mógłbym z nim zrobić?
Minister nie wiedział, co odpowiedzieć. Przez chwilę zezował na Rona, po czym wrócił do odczytywania testamentu,
- Pani Hermionie Jean Granger, pozostawiam mój egzemplarz „Opowieści Barda Beedle'a”, w nadziei, że okażą się ciekawe i pouczające.
Tym razem Scrimgeour wyciągnął niewielką książkę przypominającą stare wydanie „Sekretów Czarnej Magii”. Jej oprawa była poplamiona i zdarta w niektórych miejscach. Hermiona wzięła ją bez słowa. Położyła książkę na kolanie i przyjrzała się jej. Harry zobaczył, że tytuł zapisany był w runach, których nie umiał odczytać. Łza kapnęła na ozdobne symbole.
- Jak pani myśli, dlaczego Dumbledore zostawił pani tę książkę, panno Granger? - spytał Scrimgeour.
- On... on wiedział, że lubię czytać – odpowiedziała Hermiona nienaturalnie wysokim głosem, wycierając oczy rękawem.
- Ale dlaczego tę konkretną książkę?
- Nie wiem. Pewnie myślał, że mi się spodoba.
- Czy kiedykolwiek dyskutowałaś z Dumbledorem na temat kodów lub innych środków przekazywania tajnych informacji?
- Nie, nigdy – odparła Hermiona, wciąż osuszając oczy – I jeśli Ministerstwo w ciągu trzydziestu jeden dni nie znalazło żadnych zakodowanych wiadomości, nie sądzę, bym ja znalazła.
Stłumiła szloch. Byli tak ściśnięci ze sobą, że Ron miał trudności z wyciągnięciem ramienia, by objąć Hermionę. Minister powrócił do odczytywania testamentu:
- Harry'emu Jamesowi Potterowi – przeczytał, a wnętrzności Harry'ego ścisnęły się z podekscytowania – pozostawiam znicza, którego złapał podczas swojego pierwszego meczu Quidditcha w Hogwarcie, jako nagrodę za wytrwałość i umiejętności.
Gdy Scrimgeour wyciągnął złotą piłeczkę rozmiarów orzecha włoskiego, srebrne skrzydełka zatrzepotały nieznacznie, a Harry nie mógł powstrzymać uczucia rozczarowania.
- Dlaczego Dumbledore pozostawił ci tego znicza?
- Nie mam pojęcia – rzekł Harry – Zapewne z powodów, które pan właśnie odczytał. Żeby przypomnieć, co można zdobyć, jeśli się jest... wytrwałym, czy coś takiego.
- Czyli twierdzisz, że ma tylko i wyłącznie symboliczne znaczenie?
- Tak przypuszczam – opowiedział Harry. - A czym innym by to mogło być?
- To ja zadaję tu pytania – warknął Minister, przysuwając swoje krzesło trochę bliżej kanapy. Za oknami zapadał zmierzch.
- Zauważyłem, że twój urodzinowy tort ma kształt znicza – powiedział Scrimgeour. - Dlaczego?
Hermiona zaśmiała się kpiąco.
- Och, na pewno nie dlatego, że Harry jest świetnym szukającym, to byłoby zbyt oczywiste! Na pewno w lukrze została ukryta wiadomość od Dumbledore'a!
- Wcale nie twierdzę, że cokolwiek ukryto w lukrze – oburzył się Scrimgeour – ale znicz mógłby być świetnym schowkiem dla małych przedmiotów. Zapewne wiesz, dlaczego tak jest?
Harry wzruszył ramionami, jednak Hermiona odpowiedziała – Potter pomyślał, że poprawne odpowiadanie na pytania to u niej nałóg, nie mogła się przed tym powstrzymać.
- Ponieważ znicze mają pamięć cielesną.
- Co? - zawołali równocześnie Harry i Ron. Obaj sądzili, że książkowa wiedza Hermiony na temat Quidditcha nie ma żadnej wartości.
- Poprawna odpowiedź – przytaknął Scrimgeour. - Znicz nie ma kontaktu z gołą skórą przed uwolnieniem. Nawet wytwórca nosi rękawiczki. Znicze są zaczarowane tak, by mogły zidentyfikować pierwszą osobę, która ich dotknęła, by wykluczyć kwestionowanie zdobywcy.
Ten znicz – tu uniósł złotą piłeczkę – będzie pamiętał twój dotyk, Potter. Coś mi się zdaje, że Dumbledore, który miał niewyobrażalne umiejętności magiczne, nie umniejszając oczywiście jego wad, zaczarował tego znicza tak, że otworzy się tylko pod wpływem twoich dłoni.
Serce Harry'ego waliło w piersi. Był pewien, że jest właśnie tak, jak mówi Scrimgeour. Jak może uniknąć dotknięcia znicza gołymi dłońmi tuż pod nosem Ministra?
- Nie odzywasz się – zauważył Scrimgeour. - Prawdopodobnie już wiesz, co zawiera znicz?
- Nie – zaprzeczył Harry, wciąż szukając rozwiązania. Gdyby tylko znał sztukę legilimencji mógłby zajrzeć do umysłu Hermiony – praktycznie słyszał, jak jej mózg pracuje tuż obok niego.
- Weź go – zachęcił cicho Scrimgeour.
Harry napotkał wzrok żółtych oczu Ministra i wiedział, że nie ma wyboru. Wyciągnął rękę, Scrimgeour ponownie wychylił się i powoli, jakby z rozwagą, wcisnął znicza w dłoń Harry'ego.

Nic się nie wydarzyło. Gdy palce Harry'ego zamknęły się na zniczu, skrzydełka zatrzepotały i zamarły. Scrimgeour, Ron i Hermiona nie przestawali wpatrywać się z zapałem w teraz częściowo ukrytą piłeczkę, jakby wciąż oczekując, że w jakiś sposób się przeistoczy.
- To było dramatyczne – stwierdził chłodno Harry. Ron i Hermiona zaśmiali się.
- To już wszystko, czyż nie? - spytała Hermiona, podnosząc się z kanapy.
- Nie do końca – rzekł Scrimgeour, teraz wyglądający na zdenerwowanego. - Dumbledore zapisał ci coś jeszcze, Potter.
- Co to jest? - zapytał Harry.
Tym razem Minister nie sięgnął po testament.
- Miecz Godryka Gryffindora.
Hermiona i Ron zesztywnieli. Harry rozejrzał się wokół w poszukiwaniu inkrustowanej rubinami rękojeści, ale Scrimgeour nie wyciągnął miecza z sakiewki, która zresztą była zbyt mała, by go pomieścić.
- Więc gdzie on jest? - spytał Harry podejrzliwie.
- Niestety – zaczął Minister – ten miecz nie należał do Dumbledore'a, żeby mógł go komukolwiek oddać. Miecz Godryka Gryffindora jest ważnym historycznym artefaktem, a jako taki, należy...
- Należy do Harry'ego! - zawołała żarliwie Hermiona. - Wybrał go, on był tym, który go znalazł, to on wyciągnął go z Tiary Przydziału...
- Według wiarygodnych, historycznych źródeł, miecz mógł wyciągnąć każdy wartościowy Gryfon – odparł Scrimgeour. - A to nie czyni z pana Pottera właściciela, cokolwiek by Dumbledore nie postanowił. - Podrapał się po nieogolonym policzku, przyglądając się badawczo Harry'emu. - Jak myślisz, dlaczego...
- Dumbledore chciał przekazać mi miecz? - dokończył Harry, próbując trzymać nerwy na wodzy. - Pewnie sądził, że będzie wyglądał ładnie na mojej ścianie.
- To nie są żarty, Potter! - ryknął Scrimgeour. - Może stało się tak dlatego, że Dumbledore wierzył, że tylko miecz Godryka Gryffindora może pokonać Dziedzica Slytherina? Czy chciał przekazać ci ten miecz, Potter, bo wierzył, jak wielu, że twoim przeznaczeniem jest pokonanie Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać?
- Interesująca teoria – pochwalił Harry. - Czy ktokolwiek próbował przebić Voldemorta mieczem? Może Ministerstwo powinno wyznaczyć do tego kilku ludzi, zamiast marnować czas na zabawie Wygaszaczami, czy ukrywaniu ucieczek z Azkabanu. Więc tym się pan zajmuje, zamknięty w swoim gabinecie? Próbuje pan otworzyć znicza? Ludzie umierają... ja omal do nich nie dołączyłem... Voldemort ścigał mnie przez trzy kraje, zamordował Szalonookiego Moody'ego, ale w Ministerstwie nikt nie wspomniał o tym słowem, czyż nie? A pan wciąż oczekuje, że będziemy współpracować!
- Pozwalasz sobie na zbyt wiele! - krzyknął Scrimgeour, wstając. Harry również się podniósł.
    Minister podszedł do Harry'ego i dźgnął go końcem różdżki w klatkę piersiową. Wypaliła w koszulce Harry'ego dziurę jak po papierosie.
- Ej! - zawołał Ron, wstając szybko i wyciągając różdżkę.
- Nie! Chcesz dać mu pretekst do aresztowania nas? - powstrzymał go Harry.
- To nie szkoła – wydyszał Scrimgeour w twarz Harry'ego – A ja nie jestem Dumbledorem, który wybaczał. Możesz demonstrować swoją bliznę jakby to była korona, ale siedemnastolatek nie będzie mówił mi, jak mam wykonywać swoją pracę. Powinieneś nauczyć się szacunku!
- Powinieneś na niego zasłużyć – odrzekł Harry.
Podłoga zadrżała. Słychać było kroki, po czym drzwi do salonu otworzyły się. Państwo Weasleyowie wbiegli do środka.
- Wydawało nam się... że słyszymy... – zaczął pan Weasley, zaalarmowany widokiem Harry'ego i Ministra Magii prawie stykających się nosami.
- ... Podniesione głosy – dokończyła jego żona.
Scrimgeour cofnął się o parę kroków. Wlepił wzrok w dziurę którą zrobił w koszulce Harry'ego. Wydawało się, że żałował tego, że dał się ponieść emocjom.
- Nic... Nic się nie stało – ryknął. - Bardzo... Bardzo mi przykro z powodu twojej postawy – powiedział patrząc na Pottera. - Można odnieść wrażenie, że uważasz cele Ministerstwa za rozbieżne z twoimi i Dumbledore'a. Powinniśmy współpracować.
- Nie podobają mi się pana metody, panie Ministrze. - Zapamięta pan to sobie?
Harry podniósł prawą rękę pokazując bliznę, która układała się w słowa „nie będę opowiadać kłamstw”. Twarz Scrimgeoura stężała. Minister odwrócił się i bez słowa pokuśtykał do wyjścia. Pani Weasley pobiegła za nim. Po około minucie krzyknęła:
- Poszedł!
- Czego od was chciał? - zapytał Artur Harry'ego, Rona i Hermionę.
- Przekazać nam to, co zostawił dla nas Dumbledore – wyjaśnił Potter. - Dopiero co ujawniono jego testament.
W ogrodzie, przy stołach, mieszkańcy i goście Nory przekazywali sobie z rąk do rąk trzy przedmioty, które przyniósł Scrimgeour. Wszyscy mówili o Wygaszaczu i „Opowieściach Barda Beedle'a” oraz narzekali na to, że Minister odmówił przekazania miecza. Nikt jednak nie wiedział, dlaczego Dumbledore zostawił Harry'emu stary znicz.
- Harry, kochanie, wszyscy są bardzo głodni a nie chcieliśmy zaczynać bez ciebie. Czy mogę podać do stołu? - zapytała niepewnie pani Weasley.
Szybko odśpiewali „Sto lat”, łapczywie zjedli ciasto i rozeszli się do swoich pokoi. Hagrid, który został zaproszony na ślub, lecz był zbyt masywny, by spać w Norze, więc rozstawił namiot na polu.
- Spotkamy się na górze – wyszeptał Harry Hermionie podczas sprzątania ogródka. - Gdy wszyscy zasną.
W pokoju na górze, Ron testował swój Wygaszacz, a Harry wypełniał sakiewkę ze skóry wsiąkiewki, ale nie złotem, tylko rzeczami, które dla niego były dużo cenniejsze, mimo, iż nie miały żadnej wartości – znalazła się tam Mapa Huncwotów, kawałek magicznego lusterka Syriusza i medalion R.A.B. Pociągnął za sznureczek, by zacisnąć sakiewkę i zawiesił ją na szyi, a następnie usiadł, trzymając w ręku starego znicza i przyglądając się powiewającym słabo skrzydełkom. W końcu Hermiona zastukała cicho w drzwi i weszła na palcach do środka.
- Muffliato – szepnęła, machając różdżką w stronę gwiazd.
- Myślałem, że nie wolno ci używać tego zaklęcia - powiedział Ron.
- Czasy się zmieniły – odparła. - A teraz zaprezentuj nam Wygaszacz.
Ron nie protestował. Trzymając go wysoko w górze, pstryknął. Pojedyncza lampka, którą wcześniej zapalili, zgasła natychmiast.
- Rzecz w tym – wyszeptała Hermiona gdzieś z ciemności – że moglibyśmy osiągnąć ten sam efekt przy pomocy Peruwiańskiego Proszku Natychmiastowej Ciemności.
Rozległo się ciche pstryknięcie i wiązka światła wróciła z powrotem do lampy oświetlając ich ponownie.
- Ale to wciąż jest super – powiedział Ron, jakby broniąc swego. - No i, jak mówią, Dumbledore sam ją stworzył!
- Wiem, ale nie wymieniał by cię w testamencie tylko po to, żebyśmy mogli gasić światło!
- Myślicie, że wiedział, że Ministerstwo skonfiskuje jego testament i zbada wszystko, co nam zostawił? - spytał Harry.
- Zdecydowanie – przytaknęła Hermiona. - Nie mógł powiedzieć nam, dlaczego przekazuje nam te rzeczy, ale testament nie wyjaśnia...
- ...dlaczego nie dał nam wskazówek za życia? - dokończył Ron.
- Cóż, no właśnie – powiedziała, teraz kartkując „Opowieści Barda Beedle'a” - Jeśli te rzeczy są tak ważne, że włożył tyle wysiłku w przekazanie ich nam pod nosem Ministerstwa, zdawałoby się, że powinien powiedzieć nam, dlaczego. Chyba, że uważał to za oczywiste.
- W takim razie źle uważał, no nie? Zawsze mówiłem, że był trochę psychiczny. Wspaniały i w ogóle, ale pochrzaniony. Podarować Harry'emu starego znicza? Ale po jaką cholerę?
- Nie mam pojęcia – stwierdziła Hermiona. - Kiedy Scrimgeour ci go przekazywał, Harry, byłam przekonana, że coś się wydarzy!
- Cóż... - zaczął Harry, a puls mu przyspieszył, gdy obracał znicza w palcach. - Nie starałem się za bardzo przed Scrimgeourem.
- Co masz na myśli? - spytała Hermiona.
- Znicz z mojego pierwszego meczu – wyjaśnił Harry. - Nie pamiętacie?
Hermiona wyglądała na zmieszaną, ale Ron zamarł z otwartymi ustami wskazując bezwiednie to na Harry'ego, to na znicza, zanim udało mu się odnaleźć głos.
- To jest ten, który prawie połknąłeś!
- Dokładnie tak – potwierdził Potter, a serce szybciej mu zabiło. Przycisnął usta do Znicza.
Nie otworzył się. Zalały go frustracja i gorzkie rozczarowanie. Opuścił rękę ze zniczem, ale w tym momencie Hermiona zawołała:
- Napis! Pojawił się napis, szybko, spójrz!
Harry omal nie upuścił znicza, tak był zaskoczony i podekscytowany. Hermiona miała rację. Na gładkiej, złotej powierzchni, gdzie jeszcze przed chwilą nic nie było, pojawiło się teraz cztery wygrawerowanych słów, zapisanych cienkim, pochyłym pismem, które niewątpliwie należało do Dumbledore'a.
„Otwieram się w zamknięciu”
Ledwo zdążył je przeczytać, gdy znów zniknęły.
- Otwieram się w zamknięciu? A cóż to ma znaczyć?
Hermiona i Ron potrząsnęli głowami, wyglądając na równie wyplutych z pomysłów jak on.
- Otwieram się w zamknięciu? W zamknięciu? Otwieram się w zamknięciu?
Ale nie ważne w jaki sposób powtarzali to zdanie, nie mogli wycisnąć z niego żadnego innego znaczenia.
- No i ten miecz – powiedział wreszcie Ron, gdy porzucili próby zrozumienia inskrypcji na zniczu. - Dlaczego chciał, żebyś miał miecz.
- I dlaczego po prostu mi o tym nie powiedział? - dodał cicho Harry. - Byłem tam, a on wisiał na ścianie w jego gabinecie podczas naszych wszystkich spotkań w zeszłym roku! Jeśli chciał, żebym miał ten miecz, dlaczego po prostu mi go wtedy nie dał?
Czuł się jak na egzaminie z pytaniami, na które powinien znać odpowiedzi, a jego umysł pracował powoli. Czy pominął coś podczas zeszłorocznych rozmów z Dumbledorem? Czy powinien wiedzieć, co to wszystko oznacza? Czy Dumbledore oczekiwał, że zrozumie?
- A ta książka... - zaczęła Hermiona. - „Opowieści Barda Beedle'a”? Nigdy o niej nie słyszałam!
- Nie słyszałaś o „Opowieściach Barda Beedle'a”? - zapytał Ron nieufnie - Chyba żartujesz!
- Nie, nie żartuję – odparła zdumiona. - A ty słyszałeś?
- No pewnie!
Harry uniósł wzrok. Sytuacja, w której Ron przeczytał książkę, której Hermiona nie czytała, była unikatowa. Ron jednak wyglądał na zdziwionego ich minami.
- Dajcie spokój! Wszystkie stare opowieści dla dzieci zostały podobno napisane przez Beedle'a, no nie? „Fontana Fortuny”... „Czarodziej i Podskakujący Garnek”... „Malutkie Króliczątko i Gdaczący Pień”...
- Że co proszę? - zachichotała Hermiona. - Co to miało być, to ostatnie?
- No weźcie! - zawołał Ron, patrząc z niedowierzaniem to na Harry'ego, to na Hermionę. - Musieliście słyszeć o Malutkim Króliczątku...
- Ron, przecież zdajesz sobie sprawę z tego, że Harry i ja wychowaliśmy się w rodzinach mugoli! - przypomniała mu Hermiona. - Nikt nie opowiadał nam takich bajek, u nas była „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków”, „Kopciuszek”...
- A cóż to, jakaś choroba? - zapytał Ron.
- Więc to są bajki? - dopytywała się Hermiona, pochylając się nad runami.
- Taaak... - mruknął niepewnie Ron. - To znaczy, wiecie, tak jak mówiłem, zostały spisane przez Beedle'a. Nie wiem, jak brzmiały w oryginale.
- Ale zastanawiam się, dlaczego Dumbledore uważał, że powinnam je przeczytać?
Coś trzasnęło na dole.
- To tylko Charlie, teraz, kiedy mama śpi, pewnie próbuje sprawić, by jego włosy odrosły – powiedział nerwowo Ron.
- My też powinniśmy iść spać – szepnęła Hermiona. - Jutro raczej nie będzie okazji do odsypiania.
- Racja – zgodził się Ron. - Brutalne potrójne morderstwo dokonane przez matkę pana młodego mogłoby trochę popsuć przyjęcie. Włączę światło.
Wygaszacz pstryknął jeszcze raz, gdy Hermiona opuściła pokój

Offline

 

#8 2007-12-13 17:59:00

naru

hokage

Zarejestrowany: 2007-12-01
Posty: 14
Punktów :   

Re: harry potter 7

ROZDZIAŁ ÓSMY 
________________________________________
ŚLUB


Godzina trzecia następnego popołudnia zastała Harry’ego, Rona, Freda i George’a stojących na zewnątrz wielkiego, białego namiotu w ogrodzie, czekających na przybycie weselnych gości. Harry wypił wcześniej dużą porcję Eliksiru Wielosokowego i teraz był bliźniakiem rudego mugolskiego chłopca z pobliskiej wioski (Ottery St. Catchpole), którego włosy skradł Fred, używając Zaklęcia Przywołującego. Zgodnie z planem Harry miał zostać przedstawiony jako „Kuzyn Barry”, w nadziei, że liczna rodzina Weasleyów posłuży mu za kamuflaż.
Cała czwórka ściskała plany siedzeń, by móc pokierować ludzi do ich miejsc. Nadzorca ubranych na biało kelnerów przybył godzinę wcześniej, razem z wystrojonym w złote marynarki zespołem – wszyscy siedzieli teraz w niewielkiej odległości, pod drzewem. Harry widział wydobywający się stamtąd niebieski dym palonej fajki. Za Harrym, wejście do namiotu odkrywało rzędy delikatnych, złotych krzeseł, poustawianych po obu stronach długiego, czerwonego dywanu. Podpórki namiotu były otoczone białymi i złotymi kwiatami.
Fred i George przymocowali ogromną ilość złotych balonów w miejscu, gdzie Bill i Fleur mieli za niedługo stać się mężem i żoną. Na zewnątrz, motyle i pszczoły unosiły się leniwie nad trawnikiem i żywopłotem. Harry czuł się trochę niekomfortowo. Mugolski chłopiec, którego postać przybrał był grubszy od niego. Było mu gorąco i ciasno w jego szatach w pełnym słońcu letniego dnia.
- Kiedy będę się żenił – powiedział Fred, szarpiąc kołnierz swojej szaty – Nie będę marnował czasu na takie bzdury. Będziecie mogli założyć cokolwiek, a na mamę rzucę Ptasią Klątwę do czasu, kiedy to wszystko się skończy.
- Właściwie nie była taka zła dzisiaj rano – wtrącił Fred – płakała trochę z powodu nieobecności Percy’ego, ale kto by za nim tęsknił. O kurczę, przygotujcie się, już idą, patrzcie!
Jasno odziane postacie pojawiały się znikąd jedna po drugiej, na wysokości odległego końca ogrodu. W kilka minut uformowała się procesja, która zaczęła się wić się ścieżką przez ogród aż do namiotu. Egzotyczne kwiaty i zaczarowane ptaki kołysały się na tiarach czarownic,
a drogocenne kryształy błyszczały z krawatów czarodziejów; szmer podnieconych głosów wzrastał, zagłuszając bzyczenie pszczół w miarę tego, jak tłum zbliżał się do namiotu.
- Super, zdaje mi się, że widziałem kilka kuzynek Wili – powiedział George, wykręcając szyję, by lepiej widzieć – Potrzebują pomocy w zaznajomieniu się z naszymi angielskimi zwyczajami, zaopiekuję się nimi...
- Nie tak szybko, Wasza Świętobliwość – rzucił Fred, mijając szybko stadko podstarzałych czarownic, by dotrzeć do tłumu.– Tutaj, permitiez moi żebym, assister vous – powiedział do dwóch ślicznych Francuzek, które zachichotały i pozwoliły mu odeskortować się do środka.
George’owi pozostało poradzić sobie z tłumkiem podstarzałych czarownic, Ron zajął się znajomym swojego ojca z Ministerstwa, niejakim Perkinsem, a Harry’emu przypadła w udziale lekko przygłucha starsza para.
- Jak tam? – zabrzmiał znajomy głos, kiedy Harry po raz kolejny wyszedł z namiotu, znajdując Lupina z Tonks na początku kolejki. Na tę okazję Tonks zmieniła kolor włosów na blond.
- Artur powiedział nam, że Ty to ten z kręconymi włosami. Przepraszam za wczorajszą noc – dodała szeptem, gdy Harry prowadził ich wzdłuż alejki – Ministerstwo jest teraz bardzo wyczulone na punkcie wilkołaków w muzeum i pomyśleliśmy, że nasza obecność nie przyniesie ci nic dobrego.
- W porządku, rozumiem – powiedział Harry bardziej do Lupina, niż do Tonks. Lupin obdarzył go przelotnym uśmiechem, ale gdy się odwracali Harry spostrzegł, że jego twarz znów przybrała wyraz nieszczęścia. Nie rozumiał tego, ale nie było czasu, by się nad tym zastanawiać.
Hagrid powodował pewne utrudnienia. Nie zrozumiawszy wskazówek Freda, usadowił się sam, nie – zgodnie z instrukcją, na przygotowanym specjalnie dla niego magicznie powiększonym krześle w tylnym rzędzie – ale na pięciu zwykłych krzesłach, które przypominały teraz niezgrabny stos złoconych patyków.
Kiedy Pan Weasley naprawiał szkody, a Hagrid wykrzykiwał przeprosiny w kierunku każdego, kto mógł go usłyszeć, Harry pospieszył z powrotem do wyjścia, by znaleźć Rona stojącego twarzą w twarz z mocno ekscentrycznie wyglądającym czarodziejem. Lekko zezowaty, z sięgającymi do ramion włosami przypominającymi cukrową watę, nosił czapkę, której pompon zwisał luźno wprost na jego nos i szaty w wyblakłym odcieniu żółtka. Dziwny symbol, przypominający trójkątne oko, pobłyskiwał ze złotego łańcucha na jego szyi.
- Xenofilius Lovegood – powiedział, wyciągając rękę do Harry’ego – razem z moją córka mieszkamy zaraz za wzgórzem, miło ze strony państwa Weasley, że nas zaprosili. Ale Ty chyba znasz moją Lunę?- dodał, patrząc na Rona.
- Tak – odpowiedział Ron. – Nie przyszła z Panem?
- Zatrzymała się w tym małym, czarującym ogródku, by przywitać się z gnomami, cóż za godne pochwały robaczki! Bardzo niewielu czarodziejów wie, jak wiele możemy się nauczyć od małych, mądrych gnomów, a raczej – używajmy ich poprawnej nazwy, Gernumbli Gardensi.
- Nasze znają mnóstwo niezłych przekleństw – powiedział Ron – ale myślę, że to Fred
i George ich nauczyli.
Poszedł zaprowadzić pana Lovegood do namiotu, a po chwili zjawiła się jego córka.
- Cześć Harry – powiedziała.
- Ee, mam na imię Barry – powiedział Harry, zmieszany.
- To też zmieniłeś? – zapytała krótko.
- Skąd wiesz?
- Och, to po prostu twój wyraz twarzy – ucięła.
Tak jak jej ojciec, Luna miała na sobie jasnożółta szatę, którą uatrakcyjniła wpinając we włosy wielki kwiat słonecznika. Kiedy już wzrok przyzwyczaił się do tej jasności, efekt końcowy był całkiem niezły. Przynamniej nie miała już rzodkiewek zwisających z uszu.
Xenofilius, pogrążony w rozmowie z jakimś znajomym, nie słyszał wymiany zdań między Luną a Harrym. Doczekawszy odpowiedniej chwili, by pożegnać czarodzieja, odwrócił się do córki. Ta uniosła dłoń, pokazując mu palec.
- Zobacz, tato, jeden z gnomów mnie ugryzł.
- Jak cudownie! Ślina gnomów ma niesamowicie korzystne działanie! – powiedział pan Lovegood, oglądając wyprostowany palec Luny, i badając krwawiące punkciki – Luna, kochanie, jeśli poczujesz dzisiaj dojrzewający talent – być może nieoczekiwaną pragnienie śpiewania opery lub deklamowania w języku Syreńskim – nie powstrzymuj tego! Mogłaś zostać obdarowana przez Gernumblie!
Ron, mijający ich idąc w przeciwnym kierunku, wydał z siebie głośne parsknięcie.
- Ron może się śmiać – powiedziała Luna niewzruszona, kiedy Harry prowadził ją
i Xenofiliusa do ich miejsc – ale mój ojciec miał duży wkład w badaniach nad magią Gernumbli.
- Naprawdę? – spytał Harry, który już dawno podjął decyzję, by nie dyskutować z dziwnymi poglądami Luny i jej ojca – Jesteś pewna, że nie chcesz niczym obłożyć tej rany?
- Och, w porządku, nie trzeba – odpowiedziała Luna, ssąc palec i mierząc Harry’ego sennym spojrzeniem – Wyglądasz na mądrego. Mówiłam ojcu, że większość gości będzie miała na sobie szaty wyjściowe, ale on jest przekonany, że na takie okazje powinno się zakładać rzeczy w słonecznych kolorach, no wiesz, na szczęście.
Kiedy zasnęła obok swojego ojca, Ron znów pojawił się w towarzystwie starszej osoby, ściskającej jego ramię. Jej dziobaty (haczykowaty?) nos, czerwone obwódki wokół oczu
i różowa skórzana tiara nadawały jej wygląd nerwowego flaminga.
- .... a twoje włosy są stanowczo za długie, Ronaldzie, przez chwilę myślałam, że jesteś Ginewrą. Na brodę Merlina, co włożył na siebie Xenofilius Lovegood! Wygląda jak omlet.
A kim Ty jesteś? – warknęła w kierunku Harry’ego.
- O tak, ciociu Muriel, to jest nasz kuzyn Barry.
- Kolejny Weasley? Rozmnażacie się jak gnomy. Czy nie ma tu Harry’ego Pottera? Miałam nadzieję go spotkać. Zdawało mi się, że się przyjaźniliście, Ronaldzie, czy tylko się przechwalałeś?
- Nie… nie mógł przyjść.
- Hmm, wymówił się, nieprawdaż? W takim razie nie jest tak tępy, na jakiego wygląda na zdjęciach w gazetach. Właśnie instruowałam pannę młodą jak najlepiej zakładać moją tiarę. – krzyknęła w stronę Harry’ego – Wiesz, robota goblinów, była w mojej rodzinie od stuleci. To atrakcyjna dziewczyna, ale wciąż – Francuzka. Dobrze, dobrze, znajdź mi odpowiednie miejsce, Ronaldzie, mam sto siedem lat i nie powinnam być zbyt długo na nogach.
Ron przechodząc posłał Harry’emu znaczące spojrzenie i przez jakiś czas nie wracał. Gdy po raz kolejny spotkali się przy wejściu, Harry zdążył zaprowadzić do przypisanych im miejsc jakiś tuzin ludzi. Namiot był prawie pełen i po raz pierwszy na zewnątrz nie było kolejki.
- Muriel to koszmar – powiedział Ron, wycierając czoło rękawem. – Kiedyś przyjeżdżała do nas co roku na święta, ale raz się obraziła, bo Fred i George podrzucili łajnobombę pod jej krzesło w czasie obiadu. Tata zawsze powtarza, że ciotka ich wydziedziczy – tak, jakby ich to obchodziło, przecież i tak skończą bogatsi niż ktokolwiek w rodzinie, kasa którą dostają... Wow – dodał, mrugając szybko, gdy Hermiona spiesząc się szła w ich kierunku. – Wyglądasz wspaniale!
- Jak zawsze to zaskoczenie w głosie – powiedziała Hermiona, uśmiechając się mimo wszystko. Była ubrana w powiewną, lilową suknię i pasujące do niej buty na obcasach; jej gładkie włosy błyszczały. – Twoja praciotka Muriel tak nie uważa, przed chwilą spotkałam ją na górze, kiedy dawała Fleur swoją tiarę do przymiarki. Powiedziała „Ojej, więc to jest ta urodzona w mugolskiej rodzinie? Zła postawa ciała i strasznie chude kostki”.
- Nie bierz tego do siebie, ona jest wredna dla wszystkich – powiedział Ron.
- Mówicie o Muriel? – zapytał George, wyłaniając się z Fredem z namiotu. – Właśnie powiedziała mi, że moje uszy są nierównej wielkości. Stara nietoperzyca. Chciałbym, żeby wujek Bilius był wciąż z nami – miał rację wyśmiewając się ze ślubów.
- Czy to nie był ten, który zobaczył Ponurego Kosiarza i zmarł 24 godziny później? – spytała Hermiona.
- Tak, faktycznie pod koniec trochę mu odwaliło. – przyznał George.
- Ale zanim ześwirował był duszą towarzystwa – powiedział Fred. – Przeważnie wypijał całą butelkę Ognistej Whisky, po czym biegł na parkiet, podciągał swoją szatę i zaczynał wyciągać bukiety kwiatów ze swojego –
- Tak, musiał być prawdziwym czarusiem – powiedziała Hermiona, a Harry gruchnął śmiechem.
- ...Z jakichś powodów nigdy się nie ożenił. – dokończył Ron.
- Zdumiewasz mnie. – powiedziała Hermiona.
Śmiali się tak głośno, że żadne z nich nie zauważyło spóźnionego gościa, ciemnowłosego mężczyzny ze sporym, krzywym nosem i gęstymi czarnymi brwiami, dopóki nie wyciągnął swojego zaproszenia i nie podał go Ronowi, po czym – utkwiwszy wzrok w Hermionie – powiedział:
- Wyglądasz prześlisznie.
- Wiktor! – pisnęła i upuściła swoją torebkę, która uderzeniem o ziemię spowodowała hałas niekoniecznie proporcjonalny do swoich rozmiarów. Czerwona na twarzy, rzuciła się, by ją podnieść i powiedziała:
- Nie wiedziałam, że będziesz – o Boże – wspaniale cię widzieć – jak się masz?
Uszy Rona znów stały się krwiście czerwone. Rzuciwszy okiem na zaproszenie Kruma tak, jakby nie wierzył napisanym tam słowom, powiedział, stanowczo za głośno:
- Jak to możliwe, że tu jesteś?
- Fleur mnie zaprosiła – odpowiedział Krum, unosząc brwi.
Harry, który nie miał nic przeciwko Krumowi, uścisnął mu dłoń; przeczuwając, że najbezpieczniej będzie usunąć Kruma z otoczenia Rona, zaproponował gościowi pokazanie mu jego miejsca.
- Twój przyjaciel nie cieszy się, że mnie widzi – powiedział Krum, kiedy wchodzili do zatłoczonego namiotu weselnego – A może to twój krewniak? – spytał, rzucając krótkie spojrzenie na rude, kręcone włosy Harry’ego.
- Kuzyn – wymamrotał Harry, ale Krum go nie słyszał. Jego obecność powodowała zamieszanie, w szczególności wśród kuzynek Wili przecież był sławnym graczem Quidditcha.
Kiedy ludzie wciąż jeszcze wykręcali karki, by lepiej go widzieć, Ron, Hermiona, Fred i George pospieszyli wzdłuż alejki.
Czas siadać – powiedział Fred Harry’emu – albo zostaniemy zdeptani przez pannę młodą.
Harry, Ron i Hermiona zajęli swoje miejsce w rzędzie zaraz za Fredem i Georgem. Hermiona była lekko zaróżowiona, podczas gdy uszy Rona były wściekle czerwone. Po kilku chwilach wymamrotał do Harry’ego:
- Widziałeś, że zapuścił głupawą małą bródkę?
Harry wydał z siebie niewiele wyrażający dźwięk.
Nastrój nerwowego wyczekiwania wypełnił ciepły namiot. Wszechobecny szum rozmów przerywały jedynie okazjonalne wybuchy śmiechu. Pan i Pani Weasley kroczyli alejką uśmiechając się i machając do krewnych; Pani Weasley miała na sobie nowiutkie szaty w kolorze ametystu i pasujący do nich kapelusz.
Chwilę później pojawili się Bill i Charlie, obaj ubrani w szaty wyjściowe, z białymi różami w butonierkach; Fred gwizdnął, a przez miejsce, w którym siedziały kuzynki wile przetoczyła się burza chichotów. Tłum ucichł, kiedy muzyka popłynęła z, jak się wydawało, złotych balonów.
- Oooch – wyrwało się Hermionie, która okręciła się na swoim miejscu, by spojrzeć na wejście do namiotu.
Głośne, wspólne westchnienie wydobyło się z ust zgromadzonych czarownic i czarodziejów, kiedy Pan Delacour i Fleur pojawili się w alejce: ona wręcz płynęła, on promieniał i wyglądał jakby podskakiwał, zamiast iść. Fleur miała na sobie bardzo prostą, białą sukienkę i zdawało się, że emanuje srebrnym blaskiem. Podczas gdy zazwyczaj jej aura pogrążała wszystkich, którzy się przy niej znaleźli, dzisiaj sprawiała, że wszyscy wokół pięknieli. Ginny i Gabrielle, obie ubrane w złote suknie, wyglądały jeszcze lepiej, niż zwykle, a kiedy Fleur dołączyła do Billa, nawet nie było po nim widać, że kiedykolwiek spotkał się z Fenrirem Greybackiem.
Panie i Panowie – powiedział lekko śpiewny głos, a Harry z lekkim szokiem zauważył tego samego, małego, łysiejącego czarodzieja, który przewodniczył w ceremonii pogrzebowej Dumbledore’a, stojącego teraz przed Billem i Fleur. – Zebraliśmy się dziś tutaj by być świadkami połączenia się dusz tych dwojga wiernych...
- Tak, moja tiara pasuje jak ulał – powiedziała ciotka Muriel niosącym się, głębokim szeptem – ale muszę przyznać, że suknia Ginewry jest zdecydowanie zbyt nisko wycięta.
Ginny szczerząc zęby obejrzała się do tyłu i mrugnęła do Harry’ego, po czym znów zwróciła wzrok ku Billowi i Fleur. Myśli Harry’ego powędrowały daleko od weselnego namiotu; powróciły do wszystkich chwil spędzonych z Ginny na pustych szkolnych błoniach. Zdawały się tak bardzo odległe; Harry zawsze odbierał je jako „zbyt piękne, by mogły być prawdziwe”, tak, jakby kradł te jasne godziny z życia innego, normalnego człowieka; człowieka, który nie ma na czole blizny w kształcie błyskawicy...
- Czy Ty, Williamie Arturze, bierzesz Fleur Isabelle...
W pierwszym rzędzie, Pani Weasley i Pani Delacuor chlipały cichutko w kawałki koronek. Brzmiące jak trąbka odgłosy dochodzące z tyłu sali powiedziały wszystkim, że Hagrid wyciągnął już swoje chusteczki do nosa, rozmiarem przypominające stołowe obrusy. Hermiona odwróciła się do Harry’ego i obdarzyła go uśmiechem; jej oczy były pełne łez.
- Ogłaszam was mężem i żoną!
Łysiejący czarodziej machnął ręką wysoko ponad głowami Billa i Fleur, wyczarowując deszcz srebrnych gwiazdek, który zawirował wokół ich – teraz splecionych w uścisku – postaci. Gdy Fred i George zaczęli burzę oklasków, złote balony ponad głowami zgromadzonych wybuchły. Wyleciały z nich rajskie ptaki i maleńkie złote dzwonki, które – unosząc się w powietrzu – dodały swoją melodię do powszechnego szumu.
- Panie i Panowie – zawołał łysiejący czarodziej – powstańcie, proszę!
Wszyscy zrobili to, o co prosił prowadzący ceremonię; ciocia Muriel z wyraźną irytacją; w tym czasie czarodziej machnął różdżką po raz drugi.
Krzesła na których siedzieli wdzięcznie uniosły się w górę, ściany namiotu znikły, stali teraz pod płóciennym dachem wspieranym złotymi palikami, podziwiając widok rozświetlonego słońcem sadu i otaczającego ich krajobrazu. Po chwili, basen ciekłego złota ze środka namiotu rozlał się by sformować błyszczący parkiet; unoszące się pod sklepieniem krzesła zgrupowały się wokół nakrytych białymi obrusami stolików, a odziana w złote szaty orkiestra wstąpiła na podium.
- Gładko – powiedział Ron z wyraźną aprobatą, kiedy kelnerzy zaczęli pojawiać się z każdej strony. Jedni nieśli tace z dyniowym sokiem, kremowym piwem i ogniską whisky, inni wnosili naręcza ciast i kanapek.
- Powinniśmy pójść tam i im pogratulować – powiedziała Hermiona, stając na palcach by zobaczyć, gdzie Bill i Fleur zniknęli w tłumie składających im życzenia gości.
- Będziemy mieć czas później,- wzruszył ramionami Ron, porywając trzy miodowe piwa z przesuwającej się tacy, dając jedno Harremu.
- Hermiono, trzymaj, siadaj do stołu....
- Nie tutaj! Nigdzie blisko ciotki Muriel!
Ron wiódł się przez pusty parkiet taneczny, ruszając się to w lewo, to w prawo tak jak chciał; Harry upewnił się, że nie spuszcza oka z Kruma. Po jakimś czasie osiągnęli drugą strone dużego namiotu, większość stołów była zajęta. Tylko przy Lunie były miejsca..
- Nic się nie stanie jeśli się przysiądziemy?- zapytał Ron.
- Oczywiście, że nie,- odparła radośnie.
- Tata właśnie poszedł dać Billowi i Fleur prezenty
- Co to jest, życie zaopatrzeniowe Gurdyroots?- zapytał Ron.
Hermiona wymierzyła mu kopniaka pod stołem, ale niechcący trafiła Harryego. W jego oczach pojawiłsię ból, Harry stracił wątek rozmowy na kilka chwil.
Zespół zaczął grać, Bill i Fleur udali się na parkiet taneczny jako pierwsi, przy wielkim aplauzie; po chwili, Pan Weasley wprowadził Panią Delacour na parkier, prowadzoną przez Pana Weasleya i Pana Fleur.
- Lubię tą piosenkę,- powiedziała Luna, kołysząc się w czasie melodi walczyka, kilka sekund później wstała i ślizgnęła się na parkiet, gdzie znalazła wolną przestrzeń, całkiem sama, z zamkniętymi oczami i kołyszącymi ramionami.
- Jest wspaniała, prawda?-powiedział Ron spostrzegawczo. -Zawsze dobrze.
Ale uśmiech zniknął z jego twarzy kiedy Viktor Krum klapnął na puste miejsce Luny. Hermiona spojrzała przyjemnie sfrystrowana ale tym razem Krum nie przyszedł prawić jej komplementów. Z groźną miną powiedział,
- Kto jest tym facetem w żółtym?
- To Xenophilius Lovegood, jest ojcem naszej koleżanki,- powiedział Ron. Jego wojowniczy ton wskazywał na nie śmianie się z Xenophiliusa, mimo czystej prowokacji.
- Chodź i zatańcz- dodał nagle do Hermiony.
Spojrzała do tyłu, zadowolona, i wstała. Zniknęli razem w rosnącym i ciasnym tłumie na parkiecie tanecznym.
- Ah, to oni teraz są razem?- zapytał Krum, rozproszony.
- Eee tak jakby- powiedział Harry.
- Kim jesteś?- spytał Krum.
- Barny Weasley.
Podali sobie ręce.
- Ty, Barny - znasz dobrze tego Lovegooda?
- Nie, poznałem go dopiero dzisiaj. A co?
Krum patrzył wilkiem z góry swojego drinka, obserwując Xenophiliusa, który gawędził z kilkoma czrodziejami na drugiej stronie parkietu tanecznego.
- Ponieważ,- powiedział Krum, -Jeśli on nie jest gościem Fleur, (?) go tutaj i teraz, za jego ochydny znak na klacie.
- Znak?- powidział Harry, patrząc również na Xenophiliusa. Dziwne, trójkątne oczy błyszczały na jego piersi.
- Dlaczego? Co jest z tym nie tak?
- Grindevald... to Dark wizard Dumbledore defeated?(?)
- Dokładnie.
Mięsnie szczęki Kruma pracowały tak jak by ziewał, po czym powiedział, - Grindelvald zabili wielu ludzi, mojego dziadka, na przykład. Oczywiście, on (?) mocny w
kraju, mówili, że boją się Dumbledore'a - i prawidłowo, widząc jak on skończył.
To - wskazał palcem na Xenophiliusa. - To jest jego symbol, poznaje go.
- Grindelvald rzeźbił go na ścianie w Durmstrang gdzie miał swojego pupila. Jacyś idioci kopiowali go do swoich książek i ubrań żeby szokować, stając się bardziej zadziwiający, dopóki tych z nas którzy stracili członków rodziny do Grindelvald myśląc, że będą lepszymi.
Krum strzelił kłykciem groźnie i patrząc wilkiem na Xenophiliusa. Harry poczuł się zakłopotany. Wyglądało to nieprawdopodobnie niemiło, że Luny tata był pośrednikiem Dark Arts, i nikt inny w namiocie nie rozpoznawał tego trójkąta, tego kształtu.
- Czy jesteś pewny że to Grindewalda?
- Nie pomyliłem się – rzekł Krum chłodno – Podążałem za tym znakiem przez kilka lat, jestem tego pewien.
- Cóż, jest szansa – odpowiedział Harry – Xenophilius nie wie aktualnie co oznaczają symbole, Lovegoodsowie są troche... niezwykli . On mógłby zanieść to gdzieś i myśleć, że jest to wzajemny podział head of a Crumple-Horned Snorkack. (?)
- Wzajemny podział czego?
- Hm, nie wiem czym są, ale oczywiście on i jego córka jeżdżą na wakacje w ich poszukiwaniu...
Harry poczuł, że źle robi wyjawiając Lunę i jej ojca.
- To ona – powiedział, wskazując dziewczynę, która wciąż tańczyła samotnie, falując ramionami wokół swej głowy przypominając nieco sylwetkę zwycięzcy.
- Dlaczego to robi? – zapytał Krum
- Prawdopodobnie w próbie pozbycia się Wrackspurt(?) – rzekł Harry, rozpoznając symptomy.
Krum nie zdawał się wiedzieć, czy Harry stroi sobie z niego żarty. Odciągnął swą rękę od wewnętrznej strony
- Gregorovitch!- powiedział głośno Harry, gdy Krum zaczął, ale Harry był zbyt podekscytowany by troszczyć się; wspomnienia powróciły do niego na calu różdzki Kruma: Ollivander brał i ćwiczył to ostrożnie na Turnieju Trójmagicznym.
- Co z nim?- zapytał podejrzanie Krum.
- On jest twórcą różdżek!
- Wiem o tym,- powiedział Krum.
- On stworzył twoją różdżke! To dlatego pomyślnie - Quidditch
Krum wyglądał na coraz to bardziej podejrzliwego.
- Skąd wiesz, że Gregorovitch stworzył moją różdżke?"
- Ja, ja przeczytałem to gdzieś, tak sądze,- powiedział Harry.
- W - w gazecie,- zaimprowizował dziko i Krum spojrzał.
- Nigdy bym nie przypuszczał, że kiedykolwiek stworze różdżke z fanami,- powiedział.
- Więc.. hmm... gdzie teraz podziewa się Gregorovitch?
Krum wyglądał na zakłopotanego.
- Odszedł kilka lat temu. Byłem jednym z ostatnich którzy kupili różdżke u Gregorovitcha. Są najlepsi, z wszystkich których znam, oczywiście, ten twój Briton ustawił większy sklep przez Ollivandera.
Harry nie odpowiedział. Udawał, że ogląda tańczących, jak Krum, ale gorączkowo myślał. Więc Voldemort szukał świętującego twórcy różdżek i Harry nie
mógł doszukać się przyczyny. To było napewno dlatego co Harryego różdżka zrobiła tamtej nocy Voldemortowi wysyłając go daleko w niebo. Święte i pióro feniksa było wzięte od pożyczonej różdżki, jakąś rzeczą której Ollivander nie przewidział i nie zrozumiał.
Czy Gregorovitch wiedział lepiej? Czy był prawdziwie lepiej doświadczony niż Ollivander, czy znał sekrety różdżki o których Ollivander nie wiedział?
- Ta dziewczyna bardzo ładnie wygląda-powiedział Krum, przypominając Harry'emu o jego otoczeniu. Krum był wpatrzony w Ginny, która właśnie dołączyła do Luny.- Ona jest również twoją krewną?
- Tak - powiedział Harry, nagle się irytując – ale ma kogoś. Zawistny typ. Wielki człowiek. Nie powinieneś chcieć z nim zadzierać.
Krum chrząknął.
"?," powiedział, osuszając swój puchar i wstając na nogi ponownie - to jest punkt bycia międzynarodowym graczem Quidditcha który wszystkie ładne dziewczyny mają facetów?
I odszedł zostawiając Harryego który wziął kanapkę od przechodzącego kelnera i poszedł przez zatłoczony parkiet taneczny. Chciał znaleźć Rona, żeby powiedzieć mu o Gregorovitchu, ale on tańczył z Hermioną na samym środku parkietu. Harry pochylił się nad jedną ze złotych kolumn i patrzył na Ginny, która tańczyła z Fredem i koleżanką Georgea, Lee Jordan, próbującą nie czuć się obrażoną przez obietnice którą złożyła Ronowi.
On nigdy wcześniej nie był na weselu,więc nie mógł oceniać jak Czrodziejskie okazje różnią się od Mugolskich, wszelako był całkiem pewny, że drugi nie zaprasza weselnego ciasta zmieszanego z dwoma modelami feniksów które lecą kiedy ciasto nie zostanie pokrojone, albo butelki szampana zatapiające niezapowiedzianie w tłum. Kiedy zbliżał się wieczór, i ćma zaczęła spadać spod sklepienia, teraz zaświeciły złote latarnie, hałaśliwa zabawa stało się bardziej i bardziej huczna. Fred i George mieli długie zagubienie podczas zagubienia w ciemności z parą kuzynów Fleur, Charlie, Hagrid, i przysadzisty czarodziej w purpurowym (pasztecie?) z kapeluszem śpiewa  "Odo bohater" w rogu.
Wędrując przez tłum uciekając przed pijanym wujkiem Rona który wyglądał niepewnie czy aby Harry nie był jego synem, Harry spostrzegł starego czarodzieja siedzącego samotnie przy stole. Jego chmura białych włosów sprawiała, że wyglądał raczej jak sędziwy mniszek i był przerośnięty przez (moth-eaten fez). Był trochę znajomy. Harry nagle zdał sobie sprawe, że to był Elphias Doge, członek Zakonu Feniksa i pisarz pośmiertny Dumbledorea.  Harry zbliżył się do niego.
- Czy moge usiąść?"
- Oczywiście, oczywiście, powiedział Dodge, który miał raczej wysoko zazębiony, astmatyczny głos.
Harry pochylił się
- Panie Doge, Nazywam się Harry Potter"
Doge sapnął.
- Mój drogi chłopcze! Artur powiedział mi, że tu jesteś, zakamuflowany.... tak się ciesze, to dla mnie zaszczyt!"
W furkocie nerwowej frajdy Doge nalał szampana do pucharu Harryego.
- Myślałem nad pisaniem do ciebie - szepnął, - śmierć Dumbledore'a.... szok.... i dla ciebie, jestem pewny...
Malutkie oczy Dogea niespodziewanie napełniły się łzami.
- Widziałem pośmiertne pismo dla Proroka Codziennego, - powiedział Harry. - Nie zdawałem sobie sprawy.
- Znałeś profesora Dumbledora bardzo dobrze.
- Tak dobrze, jak wszyscy inni – odrzekł Doge, przecierajac oczy nadgarstkiem – Oczywiście znałem go najdłużej, jeśli nie liczyć Aberfortha – Tak czy inaczej, ludzie nigdy nie liczą Aberfortha
- Rozmowa w Proroku Codziennym... Nie wiem, czy pan widział?
- Och, mów do mnie Elphias, drogi chłopcze
- Więc, nie wiem czy widziałeś wywiad Rity Skeeter, jaki dała o Dumbledorze?
Twarz Doge’a oblał zezłoszczony kolor.
- Och tak, Harry, widziałem go. Ta kobieta, choć żądna pieniędzy, suka byłoby lepszym określeniem, zmusiła mnie do rozmowy. Wstyd mi powiedzieć, że stałem się dosyć prostacki, gdy nazwałem ją i jej wtrącanie się upierdliwym z rezultatem jak widziałeś odbijającym się na moim stanie psychicznym.
- W tym wywiadzie – Harry ciągnął dalej – Rite Skeeter posłużyła się aluzją, jakoby profesora Dumbledora pociągały sztuki czarnomagiczne, gdy był młody.
- Nie wierz w ani jedno jej słowo! – powiedział Doge – Ani słowo, Harry! Nie pozwól, by coś spaczyło Ci wspomnienia o Albusie Dumbledorze!
Harry poczuł się sfrustrowany, gdy pewnie wbił wzrok w zbolałą twarz mężczyzny. Czy Doge naprawde myślał, że to było takie proste, że Harry mógł po prostu nie wierzyć? Czyżby nie rozumiał chłopaka, który chce być pewny w wiedzy o wszystkim?
Prawdopodobnie Doge odkrył myśli Harry’ego, widząc jego zaniepokojony, szybki wzrok.
- Harry, Rita Skeeter jest beznadziejna – lecz jego słowa przerwał donośny głos.
- Rita Skeeter? Och, uwielbiam ją i jej teksty.
Mężczyźni spojrzeli w górę, by ujrzeć Auntiene Muriel stojącą tam, piórka Tańcząc na jej włosach, z czarą pełną szampana w dłoni.
- Napisała książke o Dumbledorzre, wiesz?
- Witaj, Muriel – rzekł Doge – właśnie rozmawialiśmy
-Ty tam! Daj mi swe krzesło, mam 107 lat!
Inny rudowłosy Weasley zeskoczył z siedzenia, wyglądając na przestraszonego. Muriel z zadziwiającą siłą posłała go między Harry’ego i Doga
-Witaj ponownie, Barry czy jak się tam nazywasz – powiedziała do chłopaka – Co mówiłeś o Ricie, Elphias? Wiesz, że napisała biografie Dumbledora? Nie mogę się doczekać, ąz to przeczytam. Muszę zapamiętać, by złożyć zamówienie w Flourish and Bloots
Doge spojrzał sztywno na Muriel wysuszyła swój kielich i trzasnęła palcami, czekając na zamianę. Wzięła kolejny głęboki łyk szampana, by rzec po chwili
- Nie trzeba wyglądać jak para wypchanych żab! Przed jego przybyciem Dumbledore był respektowany, lecz również pojawiały się o Nim żarty!
- Masz błedne inforamcje, powiedział Doge, obracając rzodkiewką.
- Powiedziałbyś, że, Elphias, - powiedziała ciotka Muriel. - Zauważyłam jak wykonywałeś stronnicze notatki w swojej notatce żałobnej!
- Przepraszam ale tylko ty tak myślisz," powiedział Doge, lodowatym tonem. "Pisałem z serca."
- Och, my wszyscy wiemy, że czciłeś Dumbledora. Ja uważam że ty nadal będziesz myśleć, że on był święty, nawet jeśli pozbył się swojej siostry charłaka!
- Muriel! - krzyknął Doge.
Chłód, który pochodził z otwartej skrzynii z mrożnym szampanem.
- O czym ty mówisz? spytał Muriel. - Kto powiedział, że jego siostrą była charłakiem? Myślałem, że ona chorowała?
- Źle myślisz, Barry! - powiedziała Auntie Muriel, spoglądając w zachwycie nad efektem który wywołała. - Tak czy owak, jak mógłbyś coś o tym wiedzieć!? TO wszystko zdarzyło się lata przed twoim urodzeniem, mój drogi i prawda jest, że ci z nas, którzy wtedy żyli nie wiedzieli naprawdę co się dzieje. Właśnie dlatego ja nie muszę czekać na to co odkryje Skeeter's! Dumbledore trzymał swoją siostrę ukrytą przed światem przez wiele lat!
- Nieprawda! krzyknął Doge, absolutne bzdety!
- On nigdy nie powiedział mi o swojej siostrze charłaku, powiedział Harry, bez myślenia, nadal było mu zimno.
- I, dlaczego do cholery on by chciał ci o tym powiedzieć? - krzyknęła Muriel, kołysząc się lekko w swym krzesle.
- Albus nigdy nie rozmawiał o Arianie, zaczął Elphias w jego głosie było pełno emocji - On nigdy o niej nie mówił, ponieważ jej śmierć nim wtrząsneła!
- Dlaczego nikt jej nigdy nie widział, Elphias? zapytała Muriel, - Dlaczego połowa z nas nie wiedziała że istnieje, aż do momentu kiedy przyniesli trumne? Gdzie był wtedy miłośierny Albus, kiedy Ariana byla zamknięta w piwnicy? Poza tym że byl wspanialy w Hogwarcie nik nie wiedział co się dzieje w jego domu!
- Jak to zamknięta w piwnicy? - spytał Harry. - O co chodzi?
Doge spojrzał nieszczęśliwy. Ciocia Muriel rechotała znowu i odpowiedziała Harryemu.
- Matka Dumbledora była przeraźliwą kobietą, po prostu przerażającą. Muggle urodzona, chociaż ja słyszałam że ona ukrywała ją ...
- Ona nigdy jej nie ukrywałą! Kendra była piękną kobietą, powiedział Doge, ale ciotka Muriel zignorował go.
- ... była dumna i wszystkich terroryzowała, rodzaj wiedźmy, która byłaby umartwiona, gdyby prawda wydała się o charłaku
- Ariana nie była charłakiem! powiedział Doge.
- Ona nigdy nie uczęsczała do Hogwartu! powiedział Auntie Muriel. teraz zwróciła się do Harrego. - Była więziona i wszyscy udawali że nie istniała...
- Mówie Ci! To co mówisz to kłamstwo! powiedział Doge, ale Auntie Muriel mówiła dalej, nadal zwracając się do Harrego.
- Ona nie została wysłana do Hogwartu, została zmuszona do integrecjii z mugolami … wiele dzieciaków chciałoby się znaleźć w świecie czarodzieji, ale naturalnie Kendra Dumbledore nie chciała pozwolić aby jej córka poszła do szkoły dla mugoli...
- Ariana była delikatna! - powiedział Doge rozpaczliwie. - Zawsze miała kłopoty ze zdrowiem, więc lepiej było ...
- ... pozostawić ją w domu? dokończyła Muriel. - A jednak nie leczyłą się u św. Mungusa i nigdy nie wezwano uzdrowiciela aby jej pomógł!
- Naprawdę, Muriel, jak możesz wiedzieć czy...
- Do twojej wiadomości , Elphias, mój kuzyn, Lancelot był Uzdrowicielem w św. Mungusie i on powiedział mojej rodzinie w najściślejszym zaufaniu, że Ariana nigdy nie była leczona przez uzdrowiciela. ”To wszystko bylo podejrzane", tak uważał Lancelot!
Doge był u kresu spokojności . Ciocia Muriel, który wydawała się dobrze się bawić,pstryknęła palcami żeby dostać więcej szampana.
Harry teraz przypomniał sobie jak Dursleyowie zamkneli go za to że był czarodziejem, nie chcieli dopuścić by poszedł do Hogwartu. Siostra dumbledora cierpiała tak samo tylko z tą różnicą że nie miała talentu magicznego. Czy dumbledore naprawdę ją zostawił, a sam udał się do Hogwartu i stał się tam słąwny?
- Teraz kiedy Kendra umarła, powiedziała Muriel ciągnąc dalej , - Powiedziałabym że to ona ją wykończyła...
- Jak możesz! Muriel! jęknął Doge. - Matka która zabija własną córkę? Pomyśl, co ty mówisz!
- Jeśli byłą zdolna więzić ją przez długie lata, dlaczego nie? wzruszyła ramionami Ciotka Muriel. - Ale, to trochę nie pasuję, ponieważ Kendra umarla przed Arianą - ale nikt nie był do końca tego pewny...
- Tak, Ariana mogła być juz zdesperowana i zabić Kendre w walce, powiedziała Ciotka Muriel w zamyśleniu. - Pomyśl Elphiasie. Byleś na pogrzebie Ariany, prawda?
- Tak, byłem, powiedział Doge, przez drżące wargi, - Pogrzeb byl smutny, pamiętam go. Dumbledore miał złamane serce...
Harry teraz przypomniał sobie jak Dursleyowie zamkneli go za to że był czarodziejem, nie chcieli dopuścić by poszedł do Hogwartu. Siostra Dumbledora cierpiała tak samo tylko z tą różnicą że nie miała talentu magicznego. Czy Dumbledore naprawdę ją zostawił, a sam udał się do Hogwartu i stał się tam słąwny?
- Teraz kiedy Kendra umarła," powiedziała Muriel ciągnąc dalej , - Powiedziałabym że to ona ją wykończyła...
- Jak możesz! Muriel! jęknął Doge. - Matka która zabija własną córkę? Pomyśl, co ty mówisz!
- Jeśli byłą zdolna więzić ją przez długie lata, dlaczego nie? wzruszyła ramionami Ciotka Muriel. - Ale, to trochę nie pasuję, ponieważ Kendra umarla przed Arianą - ale nikt nie był do końca tego pewny...
- Tak, Ariana mogła być juz zdesperowana i zabić Kendre w walce, powiedziała Ciotka Muriel w zamyśleniu. - Pomyśl Elphiasie. Byleś na pogrzebie Ariany, prawda?
- Tak, byłem, powiedział Doge, przez drżące wargi, - Pogrzeb byl smutny, pamiętam go. Dumbledore miał złamane serce...
- Jego serce nie było jedyną rzeczą. Aberforth złamał nos Albusowi prawda?
Doge spojrzał przerażony na nią. Muriel tym zdaniem zadała mu ranę. Zarechotała głośno i wypiła troche szampana, który ściekł jej po podbródku.
- Skąd ty... ? spytał Doge.
- Moja matka była blisko ze starym Bathilda Bagshot, powiedziała Ciotka Muriel. - Bathilda opisał całe wydarzenie moje matce, a ja słuchałam przy dzwiach o czym rozmawiali. Trumna byla powodem kłotni. Bathilda opowiedział o tym, Aberforth krzyczał na Albusa że to przez niego nie zyje i wtedy uderzył go w twarz. Według Bathilda, Albus nawet się nie bronił się.
Albus mógłby pokonać Aberfortha w pojedynku z obu rękami związanymi za plecami.
Muriel piła jeszcze więcej szampana. Wspominanie tych starych skandali wydawała się rozradować ją tyle co przerazić Doge. Harry nie wiedzieli co myśleć, co sądzić. On chciał znać prawdę, a jednak wszystko co powiedział Doge, że Ariana zachorował. Harry mógłby ledwie uwierzyć, że Dumbledore nie zainterweniowałby, jeśli takie okrucieństwa zdarzały się wewnątrz jego własnego domu, a jednak było niewątpliwie coś nie pasującego w tej historii.
Jeśli nawet jej powiedział to Skeeter nie powinna tego wykorzystywać!, powiedział Doge, - i żadne zaufanie nie może zostać umieszczone nad czymś co Bathilda mogła powiedzieć!
- Och są metody przenoszone w pamięci i jestem pewna, że Rita zna je wszystkie, powiedziała Ciotka Muriel - Ale nawet, jeśli Bathilda okazała się kompletną idiotką, to ja jestem pewna, że miała nadal stare fotografie, być może nawet listy. Ona znala Dumbledora wcześniej... Wiedziała, że mieszka w Dolinie Godrica.
Harry, który brał łyk kremowego piwa, gdy uslyszał co powiedzialą Muriel zaczął się krztusić. Doge poklepal go po plecach, Harry zakaszlał, patrząc na Ciotkę Muriel przez łzy w oczach. Spytał,
- Bathilda Bagshot żyje w Dolinie Godric’a?
- Och tak, ona była tam na zawsze! Dumbledores ruszyli się tam, gdy Percival został uwięziony, ona była ich sąsiadką.
- Dumbledor żył w Dolinie Godrica?
- Tak, Barry, właśnie to chciałam powiedzieć, powiedziała Ciotka Muriel w rozdrażnieniu.
Harry czuł się głupio. Harry nigdy nie spytal Dumbledora gdzie żył, nie wiedzial że żyli i stracili najdroższych w tym samym miejscu. Dlaczego? Dumbledore zakopał jego rodziców blisko jego siostry i matki? Dymbledore mial odwiedzić grób jego rodziców, czy to zrobil? I on nigdy nie powiedział Harremu … nigdy nawet nie wspomniał …
I dlaczego czuł że to jest tak ważne, Harry nie mógł odpowiedzieć sobie na to pytanie
Czuł jakby dumbledor go oklamał ... Powinnien powiedzieć mu, co ich łączy. Harry patrzyl przed siebie rozmyślając, nie zauważył, że Hermiona wyszłą z tłumu i usiadłą obok niego."
- Po prostu nie mogę tańczyć więcej, Wysapała.
Ron poszedł szukać więcej kremowego piwa. Zauważyłam Victora szalejącego daleko od ojca Luna, widziałam jak się kłocili... Spojrzała na niego.
- Harry,wszystko wporządku?
Harry nie wiedział jak zacząć, ale to nie miało znaczenia, w tym momencie, coś duzego i srebrnego stanęło przed nimi. Pełny wdzięku i błyszczący, ryś usiadł wsród zdziwionych tancerzy. Wszyscy na niego spojrzeli. Wtedy usta Animaga otworzyły się szeroko i zaczęło mówić w głośnym, głębokim, powolnym głosie Kingsley Shacklebolt.
- Minister poległ. Scrimgeour nie żyję. Oni nadchodzą.

Offline

 

#9 2007-12-27 13:51:34

naru

hokage

Zarejestrowany: 2007-12-01
Posty: 14
Punktów :   

Re: harry potter 7

jezeli chcecie nowe rozdzialy piszcie na gg 6131275

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.ancientlegion.pun.pl www.zspjasliska.pun.pl www.swiatpostow.pun.pl www.sp37.pun.pl www.czarnobyl.pun.pl